Nie jesteś zalogowany.
http://img503.imageshack.us/img503/9480 … 5jj7lx.jpg
bez komentarza
Offline
Przynajmniej w czymś jesteśmy dobrzy! LOL!
Offline
[roftl]
Szkoda tylko, że mają o nas (i Anglikach) takie złe zdanie... sami sobie wynni
Offline
Nasz naród nigdy nie zginie, wszędzie nas znają!
"Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach" John Keats
Offline
Nasz naród nigdy nie zginie, wszędzie nas znają!
Na przykład we włoskich sklepach - wśród wielu, wielu informacji można znaleźć: Polacy nie kraść!, czy chociażby z ostatniej afery pewnej niemieckiej, znanej firmy zajmującej się sprzętem RTV-AGD
Offline
Pamiętam jak raz w Teleexpresie pokazywali zdjęcie z takiego jednego europejskiego sklepu. Kartka na drzwach: Polacy nie kradnij! Kamera w środku na ciebie patrzeć! Wszystko złapany dać Policji. Wiem, że nie ma się z czego śmiać , ale po prostu rozbawił mnie ten łamany polski
"Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach" John Keats
Offline
Hehe, jak byłem we Włoszech to jak wchodziłem do sklepu i mówiłem po polsku to z zaplecza zawsze ktoś oprócz sprzedawcy wychodził, żeby mieć mnie na oku. Kiedy mówiłem po angielsku i zaczynałem, że np. szukam prezentu to zdarzało się, że sam kierownik się pojawiał, żeby coś tam pomóc wybrać. LOL!
Offline
Nieraz nawet nie trzeba wyjeżdzać za granicę, żeby znaleźć się w takiej sytuacji .
W moim przypadku pani ekspedientka wręcz chodziła za mną po sklepie (samoobsługowym) i patrzyła czy przypadkiem czegoś nie zwędzę (może wyglądałem jak jakiś loomp bo się nie ogoliłem, ale to nie powód ).
Albo też w sklepie spożywczym (ale nie tym samym ) szukałem czekolady - okazało się, iż była ona za szklaną ladą, jak i inne "drobne rzeczy". Kiedy się spytałem dlaczego nie ma ich na zewnątrz, otrzymałem odpowiedź - "tutaj w pobliżu są akademiki studenckie..."
Ostatnio edytowany przez Beavis (2006-04-01 15:47:27)
Offline
To wszystko przez to, że jesteśmy jednym z najinteligentniejszych narodów w Europie i poprostu się nas boją.
TIMES, GW.
Raise the flag of piracy, sing the song of victory
Glorious in battle are we
We've never known defeat, we never will retreat.
We live to hear the cannon roar,
And terror is our sempahore
Offline
Offline
To wszystko prawda i ja w to wierzę! W polsce coraz trudniej o pracę itd. a więc jest masa studentów i osób z wyższym wykształceniem. Dla porownania: (nie wiem czy dokladnie zacytuję) "W Polsce i w Niemczech jest podobna ilośc studentów - około miliona - a ile jest ludności w Wiemczech a ile w Polsce? Porównajcie sobie - Niemcy 82mln, Polska 38mln". Nie wszędzie są takie problemy jak tutaj! ot, Wielka Brytania poszukuje wykwalifikowanych Matematyków na swoje uczelnie - dodane było że chętnie wezmą Polaków (wysłałbym tam swoją nauczycielkę ). Informacja jest jak najbardziej prawdziwa! jesteśmy jednym z najmądrzejszych krajów świata dzięki temu. Co innego to to jaką opinię mamy na świecie , ot choćby wspomniane wcześniej włochy. W najgorszej sytuacji są Stany Zjednoczone gdzie naprawdę mało osób decyduje się studiować. Oto przykład: (podam w postach bo inaczej się nie zmieści przez ten głupi ogranicznik )
[cytuj]We wrześniu 1993 r. opublikowane zostały wyniki badań Departamentu Edukacji Stanów Zjednoczonych zatytułowane "Umiejętność czytania i pisania w USA". Były to najobszerniejsze studia, jakie kiedykolwiek przeprowadzono nad Amerykanami: trwały 4 lata i objęły 26 tys. osób.
DEBIL AMERYKAŃSKI
Wyniki zaszokowały amerykańską opinię publiczną; okazało się, że w USA żyje 27 mln analfabetów i 45 mln tzw. analfabetów funkcjonalnych. Prawie połowa ze 191 milionów dorosłych Amerykanów nie jest w stanie wykonać tak prostej czynności jak wypełnienie przekazu bankowego. Tylko 4 proc. potrafi przy użyciu elektronicznego kalkulatora
obliczyć koszt wykładziny, mając podaną cenę metra kwadratowego i rozmiary pokoju.
Naukowcy przeprowadzający badania zmuszeni byli zastosować nową definicję analfabetyzmu. W tradycyjnym pojęciu analfabetą był osobnik podpisujący się krzyżykiem. Testy Departamentu Edukacji dowiodły, że wiele osób umie czytać w technicznym tego słowa znaczeniu, tzn. są w stanie rozszyfrować słowa, ale brak im umiejętności koniecznych do korzystania z tej informacji (są to owi analfabeci funkcjonalni, których liczbę szacuje się na 45 mln). Co ciekawe, połowa osób, które
osiągnęły najgorsze wyniki, to absolwenci High School. Niektórzy z dyplomami tych uczelni nie umieli w ogóle ani czytać, ani pisać. Poziom nauczania w USA jest o wiele niższy niż w Europie Zachodniej, np. 40 proc. uczniów europejskich szkół średnich jest w stanie rozwiązać zadania matematyczne, których 90 proc. amerykańskich uczniów na
tym samym poziomie nie umie rozwiązać. W 1947 r. 45 proc. uczniów w USA było w stanie odnaleźć na mapie Europę, w 1988 r. było ich zaledwie 25 proc. Podczas
wojny w Zatoce Perskiej w 1991 r., kiedy to 500 tys. żołnierzy amerykańskich znajdowało się na froncie, aż 80 proc. Amerykanów nie wiedziało, gdzie leży Irak,
natomiast 92 proc. wiedziało, że prezydent Bush nie lubi i nie będzie jadł brokuł.
Dzieje się tak pomimo, że w latach 80. USA zainwestowały w edukację 420 mld dol. (czyli o 29 proc.) więcej niż kiedykolwiek w historii. W wielkości wydatków na kształcenie studenta Stany ustępują na świecie jedynie Szwajcarii. Okazuje się jednak, że wysokie
nakłady finansowe nie gwarantują równie wysokiego poziomu nauczania. Skąd więc fenomen - jak to określa prasa w USA - "debila amerykańskiego"?
AMERYKANIZOWAĆ I WYRÓWNYWAĆ !
Na początek przyjrzyjmy się systemowi edukacji. Na mocy ustawy federalnej szkolnictwo jest obowiązkowe do 16 roku życia: zaczyna się w wieku lat 6, a nawet 5 od Elementary School, która trwa 4 lata; potem idzie Middle School, względnie Junior High - klasy 6,
7 i 8; następnie High School, względnie Senior High - klasy 9, 10, 11 i 12. Tak więc
przeciętnie w wieku lat 18 Amerykanin kończy szkołę średnią. W USA nie ma matury, jedynie SAT dla tych, którzy chcą studiować. SAT to składający się z dwóch części - matematycznej i werbalnej - egzamin, określający kwalifikacje do studiów wyższych.
Jest on dla uniwersytetów praktycznie tym samym, co Dow-Jones-Index dla Wall Street. Dla tych, którzy nie chcą studiować, nie jest on istotny. Dyplom High School
otrzymuje się niezależnie od SAT-u. Wystarczy zaliczyć daną liczbę kursów (credits).
High School to szkoły narodu, który jest podzielony na katolików, protestantów, Żydów, tubylców i emigrantów, białych, czarnych, żółtych itd. Zadaniem szkół amerykańskich było zawsze zacieranie tych różnic w klasie, innymi słowy: zrobienie z tych dzieci
Amerykanów. "Amerykanizować i wyrównywać!", brzmiało główne hasło. W 1918 r. National Education Association uchwaliła 7 głównych priorytetów szkolnictwa średniego:
1. zdrowie,
2. władanie podstawowymi technikami kultury,
3. wartościowe życie rodzinne,
4. zawód,
5. cnoty obywatelskie,
6. sensowna organizacja wolnego czasu,
7. charakter etyczny.
Pomijając "podstawowe techniki kultury", pod czym
rozumiano pisanie, czytanie i rachunki, nie znajdziemy w tym spisie niczego o nabywaniu
wiedzy w jakichkolwiek przedmiotach.
EGZAMIN Z PROSTYTUCJI
Powołana w kwietniu 1983 r. przez prezydenta Reagana The National Commision on Excellence in Education opublikowała raport zatytułowany "A Nation At Risk" ("Naród w niebezpieczeństwie"). Okazało się, że w latach 1976-81, w porównaniu z latami 1964-69, obniżył się rażąco poziom wymagań w szkołach, zredukowano poważnie liczbę zadań
domowych, a w 13 stanach wprowadzono zasadę dobrowolności przez ucznia przedmiotu.
Szkoły upodobniły się przez to do centrów handlowych, tzw. shopping malls, które przyciągają szerokie spektrum konsumentów o różnych gustach. Przeglądając katalog jednej ze szkół (nota bene, liczący 65 stron i zawierający 400 kursów) znajdziemy tam takie przedmioty nauczania, jak: astrologia, cheerleading, higiena dziecka, mass
media, żywność, football amerykański, prostytucja, sztuka kulinarna, rysowanie komiksów, broń, gra na gitarze, nauka jazdy, ogień i my, szycie plecaków, śmierć,
jak uzyskać skuteczne środki antykoncepcyjne itd. Jednocześnie oferta uzależniona jest od zapotrzebowania uczniów, np. jeśli na kurs z matematyki nie zapisze się odpowiednia liczba chętnych, jest on skreślony z rejestru. W katalogu znalazłem też "język angielski dla klasy 8". Oferowane były 3 kursy o różnym stopniu trudności: najwyższy "dla tych, którzy chcą i są w stanie przeczytać 2 albo 3 książki kwartalnie, i którzy napiszą o swoich przeżyciach czy też o książce raz na tydzień"; średni "dla uczniów, którzy czytają i piszą tylko wtedy, kiedy muszą"; najniższy "dla tych, którzy mają kłopoty z czytaniem i pisaniem. Większość czytania będzie wykonywana podczas lekcji." Te ostatnie zajęcia
zdominowane są przez lekturę "Piotrusia Pana" i "Człowieka Pająka". W Stanach nie istnieje coś takiego jak powtarzanie klasy, powtarza się jedynie nie zaliczony kurs w roku
następnym. Co piąty publiczny college ma obowiązek przyjąć każdego absolwenta szkoły średniej bez względu na jego wyniki w nauce, jeżeli jest obywatelem danego stanu. Oznacza to, że obojętnie, czy uczeń zakończy kurs rysowania komiksów i gotowania obiadów, czy fizyki i chemii - i tak zostanie przyjęty na studia.
KLASÓWKA CZYLI GWAŁT
Swój wkład w obniżanie poziomu wykształcenia Amerykanów wniosły też podręczniki. Badania dowiodły, że uczniowie byli w stanie poradzić sobie z 80 proc. materiału zawartego w podręcznikach, zanim w ogóle je otworzyli. Bierze się to stąd, że drukowanie podręczników stało się lukratywnym biznesem. Ponad 20 stanów kupuje hurtowo podręczniki dla szkół na swoim terenie. Sprzedanie miastu Los Angeles
swojego elementarza oznacza zarobienie kilku milionów dolarów. Wydawcy nie
mogą więc sobie pozwolić na ryzyko, że ich podręczniki wywołają czyjeś niezadowolenie czy protest. Całe sztaby ludzi piszą i kontrolują teksty, aby, broń Boże, kogoś nie obrazić i nie zgorszyć. Wszelkie kwestie kontrowersyjne są natychmiast wycinane, stąd np. w podręczniku historii USA brak jakichkolwiek informacji o Thomasie Jeffersonie. Powołana przez Reagana komisja zwróciła też uwagę na inflację stopni dokonywaną przez nauczycieli. Okazało się, że nauczyciele przestawali stawiać złe stopnie, ponieważ w
społeczeństwie, które kocha cenzurki ponad wszystko, byłoby to równoznaczne ze skazywaniem uczniów na niepowodzenie. Wprowadzałoby to niezdrowy podział na
obiecujących sukces i na nieudaczników, którzy mieliby później kłopoty na rynku pracy.
Z tego powodu w większości szkół samo regularne uczęszczanie na lekcje wystarczy, aby kurs został zaliczony. Uczniowie zdają sobie z tego doskonale sprawę. Toteż nie może dziwić wypowiedź nauczycielki z Ohio, która zastrzegła na początku roku szkolnego, że jeśli jej uczniowie chcą zaliczyć kurs, muszą zdać ostatnią klasówkę: "W tym momencie dopiero zdałam sobie sprawę z unikalności moich wymagań. Można by pomyśleć, że właśnie kazałam im zgwałcić swoją matkę w południe na rynku miasta". [/quote]
Offline
[cytuj]CHRYSTUS MÓWIŁ PO ANGIELSKU
Innym powodem kryzysu edukacji w USA, którego powołana przez Reagana komisja nie podaje, jest niski poziom wykształcenia samych nauczycieli. W zawodzie tym występuje selekcja negatywna; bardziej atrakcyjna jest profesja adwokata lub biznesmena. Dosyć znana była sprawa pewnej nauczycielki klas piątych z Chicago, która w 1980 r. wniosła oskarżenie do sądu, ponieważ szkoła nie przedłużyła jej kontraktu. Podczas rozprawy poddano ją sprawdzianowi znajomości słów. Znaczenie słowa "suffrage" - czyli prawo do głosowania - podała ona jako: "kiedy ludzie z jakiegoś powodu cierpią", myląc to słowo
z "suffer", co oznacza rzeczywiście "cierpieć". Podobnie wypadła reszta testu. Pomimo to, sędzia nakazał przedłużenie jej kontraktu. Zdecydował się na to, ponieważ na świadectwie zwolnienia doszukał się błędu ortograficznego i złej składni, zaś na 82 stronach oficjalnego katalogu szkoły znalazł 77 błędów ortograficznych. Nauczycielka, zapytana na ulicy przez reportera TV, jakiego przedmiotu uczy, odpowiada: "I teaches English" - "ja nauczać angielskiego". Ogólnie mówiąc, zawód nauczyciela nie jest w
Ameryce respektowany. Wiąże się to z silnym amerykańskim antyintelektualizmem, szacunkiem dla "ludzi czynu", a nie "myślicieli". Nic dziwnego, że w międzywojniu
tak wielu pisarzy amerykańskich siedziało w Paryżu, gdzie traktowano intelektualistów jak bożyszcza. Przykładem owego antyintelektualizmu może być postawa gubernatora Teksasu, który nie zgodził się na dofinansowanie programu nauczania języków obcych,
uzasadniając to następująco: "Jeżeli angielski był wystarczająco dobry dla Jezusa,
to jest też wystarczająco dobry dla uczniów w Teksasie". Fakt, że szkoły podlegają gminom, a te wymuszają ustępstwa na nauczycielach, też nie przyczynia się do podnoszenia autorytetu tych ostatnich. Na przykład, w jednej ze szkół rodzice
zaprotestowali, że pi = 3,1416 jest stanowczo za długie i dzieci nie mogą go zapamiętać. Zażądali więc nowej definicji, łatwej do zapamiętania: pi = 3. Szkoła poszła na
ustępstwa.
TELEWIZOR NA STRAŻY RODZINY
Jeszcze jednym powodem paraliżu systemu edukacji, o którym komisja prezydencka nie wspomniała, jest "brak dyscypliny". Jeszcze w 1940 r. siedem najpoważniejszych problemów w amerykańskich szkołach to: rozmawianie podczas lekcji, żucie gumy, hałasowanie, bieganie po korytarzu, przepychanie się w kolejce do stołówki, śmiecenie i
brak obowiązującego stroju szkolnego. W 1990 r. siedem najpoważniejszych
problemów wyglądało następująco: narkomania, alkoholizm, ciąża, samobójstwo, gwałt, rozbój i kradzież. Dość powiedzieć, że rocznie 110 tys. nauczycieli w USA melduje o atakach przemocy na lekcjach, każdego dnia 135 tys. uczniów przynosi do szkoły oprócz drugiego śniadania pistolet, zaś trzecia co do wielkości jednostka policji w Stanach pełni służbę wyłącznie w szkołach miasta Los Angeles. Ogromną rolę w kryzysie oświaty odgrywa również telewizja. Amerykanin, który kończy szkołę, ma za sobą 15-18 tys.
godzin oglądania TV i tylko 11 tys. godzin lekcji. Obejrzy przez ten czas 18 tys. morderstw i pół miliona reklamówek. Na 1000 godzin spędzonych przed ekranem
przypada 30 stron słowa drukowanego. W 1983 r. legislatura stanu Nowy Jork
uznała telewizor za "narzędzie konieczne do przetrwania rodziny w społeczeństwie" i nie podlegające zarekwirowaniu przez komornika. Telewizor uznany też został za podstawowe narzędzie edukacyjne, a jako wzorcowy program oświatowy podawana jest "Ulica Sezamkowa". Tymczasem "telewizyjny system nauczania" w rzeczywistości jest
wrogiem nauczania szkolnego. Po pierwsze: głosi on ideę, że nauka i rozrywka są nierozłączne, co jest koncepcją nieznaną w żadnym dyskursie o edukacji, od Konfucjusza do Johna Dewey'a. Wynika to z faktu, że program edukacyjny musi być maksymalnie zabawny, aby zniechęcony uczeń nie wyłączył telewizora. Po drugie: ponieważ każdy program telewizyjny jest zamkniętym w sobie produktem, zakłada się, że nie można wymagać od ucznia żadnej wiedzy wstępnej, słowem: przekreśla się ideę porządku rzeczy i ciągłości w procesie nauczania. Po trzecie: wszelkie komentarze, teorie, hipotezy itd. podawane są w formie maksymalnie uproszczonej, najczęściej z dynamicznymi obrazkami i szybką muzyką w tle, co w rzeczywistości wypacza istotę przekazu. Pojawiające się od czasu do czasu reklamówki odbierają dodatkowo programowi resztek jego powagi. Ciekaw jestem, jakbyście Szanowni Czytelnicy, zareagowali, gdybym w
tym miejscu zawiesił nagle swój wykład i zaczął reklamować McDonalda albo PKO.
PRZEMYSŁ UNIWERSYTETOWY
Przejdźmy teraz do omówienia szkolnictwa wyższego w USA, które kojarzy nam się głównie z takimi uniwersytetami jak Harvard, Princeton, Yale, Columbia, Stanford czy MIT. W rzeczywistości czołówka ta stanowi ok. 3 proc. w morzu 2.500 uniwersytetów amerykańskich, na które pozwolić sobie może jedynie elita finansowa społeczeństwa. Co
prawda przy pomocy stypendiów miejsca te nie są zarezerwowane jedynie dla najbogatszych, ale i tak pozostają dostępne dla niewielu. Najważniejsze dwie rzeczy, jakie należy wiedzieć o szkolnictwie w USA, to:
1. studia są płatne, 2. cena studiów zależy od jakości uniwersytetu, np. rok uniwersytecki na Harvardzie kosztuje 15 tys. dol., a w Wellesley College - 1,5 tys. dol. (tytuł magistra w Wellesley College upoważnia absolwenta co najwyżej do wstępu na Harvard). Komercjalizacja studiów wyższych powoduje, że kierują się one zasadami rynku i figurują na trzecim miejscu przemysłu narodowego USA. Uniwersytety, ale tylko te najlepsze, są "przedsiębiorstwami" sprzedającymi "produkty". Są w stanie zatrudnić najwybitniejszych pracowników na najlepszych warunkach, np. początkowa pensja docenta wynosi od 100 do 150 tys. dol. rocznie. Jaki uniwersytet w Europie może pozwolić sobie na taki wydatek? Tym należy tłumaczyć zjawisko "brain-drain" czyli "odpływu umysłów" do USA. Dość powiedzieć, że wśród kadry profesorskiej na katedrze matematyki uniwersytetu w Berkeley aż 75 proc. stanowią nie Amerykanie, lecz Chińczycy, Koreańczycy, Polacy, Rosjanie itd. Z kolei na uniwersytetach przeciętnych, gdzie za rok akademicki płaci się od 5 do 8 tys. dol., poziom nauczania jest tak niski, że porównać go można z poziomem polskich maturzystów.
HUMANIZM TO NIESZCZĘŚCIE
Większość uczelni nie dba bowiem o jakość wykształcenia, lecz o stworzenie perspektyw zawodowych na przyszłość. Oto fragment całostronicowego ogłoszenia w "New York Times": "Wszystkie znane uniwersytety obiecują swoim studentom dobre wykształcenie ogólne. Jednak humanistycznie ukierunkowany absolwent, nie posiadający wykształcenia, z którym mógłby zarobić pieniądze, nie jest człowiekiem szczęśliwym. Jego rodzice tym bardziej, bo inwestują swe ciężko zarobione pieniądze (...) Uniwersytet w Bridgeport widzi swoje zadanie w zapobieganiu takiemu nieszczęściu". Wypowiedź jest jasna: wykształcenie humanistyczne oznacza "nieposiadanie wykształcenia", co więcej - jest
"nieszczęściem"! Nic więc dziwnego, że rośnie pogarda dla przedmiotów humanistycznych, które nazywane są "akademickim cyrkiem", a największym zainteresowaniem cieszą się takie kierunki, jak businness, medycyna i prawo. W rzeczywistości uniwersytety stały się dziś w USA śluzami społeczeństwa: sprzedają bilety wstępu (czyli dyplomy) do średnich i wyższych warstw społeczeństwa, do bardziej intratnych zawodów i dobrobytu. Wydaje się, że pokonywanie kolejnych szczebli edukacji
zastąpiło marzenia o granicy posuwania się osadników jako środka ucieczki z nędzy, ponurych fabryk i zatłoczonych miast Wielkiej Brytanii. Możliwość dążenia do wiedzy dla samej wiedzy, a nie dla późniejszych możliwości zarobkowania, została zepchnięta na margines. Humanistom, którzy chcą się ubiegać o stypendia, radzi się, aby nie podkreślali, że badania sprawiają im przyjemność, ponieważ wygląda to podejrzanie i od razu zmniejsza szanse na pozytywne załatwienie sprawy.
CZY BATMAN BYŁ HOMOSEKSUALISTĄ
Oto kilka konkretnych przykładów z uniwersytetów USA, charakterystycznych dla przeciętnych tego typu instytucji: - brak myślenia krytycznego i wiedza nadająca
się do telewizyjnych quizów, np. studenci znają każdy fakt otaczający zrzucenie bomby na Hiroszimę (nazwisko pilota, ciężar bomby, rodzaj samolotu, liczbę ofiar etc.), ale nie mają nic do powiedzenia w dyskusji, czy bomba powinna zostać zrzucona, czy też nie;
- studenci pierwszego roku nie zauważają wewnętrznej sprzeczności w wypowiedziach typu: "nie powinno być uprzedzeń wobec czarnych i innych niższych ras";
- relatywizm, który zakłada, że "ja mam swoją prawdę i pan profesor ma swoją", doprowadza do tego, że profesor nie ma prawa oceniać wypowiedzi studentów, ponieważ wszystkie poglądy są równouprawnione; - ów relatywizm powoduje, że powstają dysertacje o tym, że "Jądro ciemności" Josepha Conrada jest dziełem rasistowskim,
że "Ulisses" Jamesa Joyce'a jest powieścią o kolonializmie i alienacji w kapitalizmie,
że dramaty Szekspira stanowią manifestację brytyjskiego imperializmu, patriarchatu, europejskiego rasizmu, logocentryzmu etc. Powstają też takie prace doktorskie, jak np.: "Czytanie Batmana w świetle jego stosunku do Robina. Czy Batman był moseksualistą?". [/quote]
Offline
Prawda jest taka że ci co nas znaja to nas lubią (z narodów postronnych) reszta powiela stereotypy, które czesto usilnie utrwalamy (polskim turystom przydaby sie specjalista od PR).
Stereotypy nie całkiem słuszne, np we Francji pali się synagogi ale antysemityzm jest tylko w Polsce, Włosi maja swoją wszechwładna mafię, ale i tak wszyscy boją się polskich złodziei, Szwedzi na promach leżą na pokładzie pijani w trupa ale to "Polacy to pijacy", mimo że w sporzyciu alkoholu spadliśmy poza pierwszą dwudziestkę i jesteśmy m.in. za Czechami (zgroza).
A co do niemieckich samochodów... no cóż, może w końcu nauczą się je zamykać przynajmniej
To nieprawda że nie ma ze mnie porzytku... zawsze moge służyć jako zły przykład
Offline
[cytuj]DZIEDZICTWO 1968 ROKU
Kryzys uniwersytetów wiąże się ze zmianami, jakie dokonały się po II wojnie światowej. Do tego czasu były to instytucje elitarne, zarezerwowane wyłącznie dla establishmentu. W 1944 r. Kongres USA uchwalił "GI Bill", uprawniający do studiów weteranów wojennych. Ekonomiczny boom następnych lat zmniejszył liczbę osób w sektorze produkcji, a powiększył liczbę tych, którzy mogli pozwolić sobie na studia. Coraz mniej osób miało do czynienia z glebą, cegłą czy stalą, coraz więcej z papierem. W 1954 r. zniesiono doktrynę "separate but equal", która otworzyła uniwersytety dla czarnych. W 1957 r. USA przeżyły "sputnik shock", w wyniku czego państwo i armia zaczęły pompować miliardy dolarów w wykształcenie i stypendia, otwierając wrota "lower-classes". Doszła do tego jeszcze eksplozja przyrostu naturalnego w latach 60. i
niebywały "run" na uniwersytety z początkiem wezwań do wojska (college okazywał się miejscem przyjemniejszym niż, dajmy na to, Da Nang czy My Lai) - i okazało się
wówczas, że uczelnie nie są przygotowane na taki zalew studentów. Zaczęto
przyjmować "nauczycieli", których w innej sytuacji by nie zatrudniono. Lata 60. były też czasem niepokoju społecznego w Ameryce. Były również okresem kontrkultury, która atakowała tradycyjne konserwatywno-liberalne wartości "społeczeństwa mieszczańskiego". Wówczas to, podczas wieców, strajków i manifestacji, studenci wywalczyli sobie wiele obowiązujących do dziś praw: obniżenie poprzeczek wstępu, wolny wybór przedmiotów, kursów oraz większy wpływ na politykę uniwersytetów. To, co się
dzieje obecnie na amerykańskich uczelniach, jest więc w ogromnym stopniu wynikiem działania tych, których zwykliśmy dziś nazywać "pokoleniem 1968". [/quote]
Przepraszam że takie to długie ale to wszystko wyjaśnia i można się nieźle pośmiać![yahoo]
Offline
Hehehe, dobre... Widać na transparencie także przebłysk intęligęcji: Oni WSZYSTCY...
"Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach" John Keats
Offline
Podobal mi sie ten teks o amerykanach jedno co mnie zadziwia to to ze jest to jeden z najbogatszych narodow swiata i wszystkie inne musza sie liczyc ze zdaniem Wujka Sama
Ostatnio edytowany przez white_diem (2006-04-01 19:21:45)
Offline
"[...]Z kolei na uniwersytetach przeciętnych, gdzie za rok akademicki płaci się od 5 do 8 tys. dol., poziom nauczania jest tak niski, że porównać go można z poziomem polskich maturzystów." - To mnie zabiło. To niepierwszy taki kompromitujący tekst o ich systemie szkolnictwa, który czytam. Pomijam różne historyjki o wojnie w Iraku. Narzekamy na nasz kraj (nie bez powodu) ale to co tam sie dzieje to dno. "Kolos na glinianych nogach" chce sie powiedzieć hehehehe.
Hmmm... ciekawe gdzie Bush studiował...
Podobno Napoleon do swoich żołnierzy powiedział "Pijcie jak Polacy, ale bijcie sie jak Polacy."
Offline
Amerykanie upadną bo mądży europejczycy przestaną w końcu wyprowadzać się do USA.
Czytając takie rzeczy dumny jestem z bycia Polakiem[madrala]
Offline
Amerykanie upadną bo mądży europejczycy przestaną w końcu wyprowadzać się do USA.
Czytając takie rzeczy dumny jestem z bycia Polakiem[madrala]
Ja nie muszę czytać takich rzeczy, żeby być dumnym z bycia Polakiem. Wystarczy spojrzeć na naszą historię. Nie wiem czy jest na świecie naród z równie burzliwą przeszłością, który mimo przeciwności zawsze potrafił pokazać na co go stać.
Ostatnio edytowany przez Wanderer (2006-04-02 00:37:15)
"Choć uliczna burda jest ze wszech miar godna potępienia, to nie ma nic złego w energii, jaką wyzwala ona w ludziach" John Keats
Offline