Nie jesteś zalogowany.
Na początek kilka słów wyjaśnienia. To, co tutaj widzicie, to moje wypociny, które sobie produkuję już od dwóch i pół roku. Po tak długim czasie wreszcie zebrałem się w sobie, by podzielić się swoimi wrażeniami z szerszą widownią (wcześniej tylko na stronie RTT). Po co to robię? Mam szczytny cel. Chcę ostrzegać ciemny lud przed gównami, którymi zasypują nas skośnoocy. Ktoś powie: "czemu tak późno? bajki już się pokończyły". No bo wyrobiłem sobie dyscyplinę oglądania dopiero po zakończeniu emisji. Z jakichś tam badań wniknęło, że nie dość, że człowiek oszczędza na tym więcej czasu, to jeszcze może się lepiej bawić. Uczulam, że to moje prywatne wrażenia, więc czasami mogą być bardzo skrajne. Starałem się nie spojlerować, stąd moje wypociny mogą mieć funkcję informacyjną dla ludzi wahających się nad obejrzeniem danego tytułu.
Najpierw kilka słów o tym sezonie. Jak dla mnie bieda z nędzą. Dawno nie widziałem tylu dennych i beznadziejnych bajek. Wiosna była git, ale lato... szkoda słów. Mój ranking:
1. Zankyou no Terror
2. Haikyuu!!
3. Baby Steps
4. Ao Haru Ride
5. Mahouka Koukou no Rettousei
Prawda jest taka, że nawet głupie top 5 ciężko było ułożyć. Dwa ostatnie miejsca normalnie trafiłyby do piachu, ale cóż... reszta była znacznie gorsza.
Let's roll.
Fate/kaleid liner Prisma☆Illya 2wei!
Podczas tłumaczenia tego tworu zacząłem się zastanawiać, dlaczego w zasadzie się na to zdecydowałem. No niby obiecałem, że to zrobię, kto jednak mógł przewidzieć, że doczekam się takiej kupy. Jak słusznie zauważył Crane, niczego nie muszę. W końcu moja obietnica była jedynie zlepkiem liter na jakiejś niszowej stronie internetowej, a jak widzimy na przykładzie polityków, nawet słowa wypowiedziane do narodu niczego nie zobowiązują. W takim razie czemu to tłumaczyłem? Po dłuższej rozkminie doszedłem do wniosku, że robię to w ramach treningu i dlatego, gdyż chyba lubię tłumaczyć. A co by nie mówić, lepiej tłumaczyć serię, która ma równy (słaby) poziom, niż się rozczarować w trakcie. No wiadomo, to tylko mój punkt widzenia. Ale mniejsza już o moje prywatne problemy. Co z tymi czarodziejkami? Drugi sezon to powtórka z pierwszego, więc wiele do dodania nie ma. To taka kupa zapakowana w złote opakowania. Pod tą warstwą wizualnych fajerwerków, a mianowicie efekciarskich efektów cząsteczkowych, świetlnych flar, renderów 3d oraz wartkiej akcji, których nie powstydziły się Fate/Zero (wnioskuję, że ktoś z twórców pomyślał: "skoro Ufotable mogli, to czemu my nie?"), znajduje się pustka. Seria skierowana jest głównie dla grubasków, którzy nie poznają w życiu innych samic oprócz matek i sióstr. Małe dziewczynki w kolorowych strojach biegają po ekranie i wymachują różdżkami. A żeby całości dodać pikanterii, są to głównie postacie z uniwersum FSN. A czemu? Bo można. Założę się, że seria jest ziszczeniem mokrych snów pewnej rzeszy fanów. A co z resztą ludzi? Jak widać, reszta dała się w jakiś dziwny sposób przekonać do tego "czegoś". Nie mi oceniać. Jeśli ktoś lubi takie głupie bajeczki z tuzinem dziewuszek w różnym wieku (od podstawówki do trzydziestki), to będzie się czuł jak w raju. Do tego dochodzi jakiś tam humor i momentami elementy poważne, które nie mają tutaj większego wpływu na fabułę. To anime nie powstało, by sycić widza głęboką historią, lecz sycić jego oczy. Ten sezon nawet bardziej niż poprzedni, gdyż pojawia się fanserwis. Jaki? Napalona dziewczynka z podstawówki napastuje inne dziewczynki. Japończycy to wiedzą, jak pobudzić widza. Należałoby jeszcze napomknąć o przewidywanej kontynuacji. Twórcy nie byli wstanie (nie chcieli) ubić 3 tomów mangi w 10/12 odcinkach, tylko postanowili zrobić coś idiotycznego. A mianowicie z 2 tomów (a w sumie są 3) zrobić 10 odcinków, przez co zostaje jeszcze jeden tom. Co z nim zrobią? Bóg jeden raczy wiedzieć. Widząc ich politykę, oczekuję kolejnych 10 odcinków z mega zapychaczami. To się, moi drodzy, nazywa dojenie widza na potęgę. No dobra, komu polecę? Fanom poprzedniczki. Oczywiście seans najlepiej zacząć od sezonu pierwszego, więc zainteresowanych odsyłam do niego.
JoJo's Bizarre Adventure: Stardust Crusaders
Takich serii już się nie robi. Chyba podobnie pisałem w przypadku poprzedniego sezonu. To taki relikt przeszłości, do którego sentyment mogą czuć jedynie najstarsi widzowie. Średnia ocen sugeruje jednak, że zapotrzebowanie na rynku dalej istnieje. W tamtym sezonie było Kill la Kill, też smakołyk dla starych wyjadaczy. Czym w zasadzie jest Jojo? Bijatyką z masą absurdów i logicznych dziur, gdzie bohaterowie udają, że są błyskotliwi. Ten sezon dzieje się dwa pokolenia po ostatnim. Ty razem rodzina Joestarów nie ratuje świata przed katastrofą. Zagraża im stary wróg, który jest znacznie silniejszy niż wcześniej. W porównaniu do poprzedniczki tutaj bohaterowie korzystają z całkowicie nowych mocy, jakby tamta w ogóle nie istniała. "Bizarre" w tytule pasuje jak ulał. Bitwy między postaciami są kompletnie absurdalne i nie udają się być czymś, czym nie są. Oderwane od rzeczywistości nazwy ataków, przedziwne moce i brutalność są tutaj na porządku dziennym. Bohaterowie są dość jednowymiarowi, ale to akurat zmora większości tytułów. Tutaj jednak jest to pociągnięte do granic absurdu. Co by nie mówić, absurd jest główną osią tej serii. Niestety w obecnych czasach nie udało się uchronić Jojo od cenzury, czasami nawet kompletnie absurdalnej. Przykład. Bohater w wieku licealnym pali papierosa, który jest ocenzurowany - debilna poprawność polityczna. Zaś w innej scenie mamy pieska rozrywanego na kawałki - obrońcy zwierząt nie zareagowali? Komu w takim razie polecę? Głównie widzom z dłuższym stażem w oglądaniu bajek oraz fanom staroszkolnych bijatyk, gdzie krew, łzy i testosteron wylewają się z ekranu hektolitrami. W swoim gatunku seria urywa dupę, przyznaję bez dwóch zdań.
Tokyo Ghoul
Gdy usłyszałem o adaptacji Tokijskiego Ghula, najarałem się jak szczerbaty na suchary. Choć manga dupy mi nie urwała, była dość ciekawym tworem, gdzie poważna/mroczna historia przeplatała się z brutalnością. Już miałem tłumaczyć, ale dzięki bogu odezwał się we mnie zdrowy rozsądek. Ostatnie praktyki japońskich studiów zaczęły we mnie wzbudzać wątpliwości i jak się okazało słuszne. Tokijski Ghul to najbardziej poszatkowana, wypatroszona, ocenzurowana i ponaglona kupa tego sezonu (przynajmniej na moment pisania tego tekstu). Zamiast się zagłębiać w meandry fabuły, warto się zastanowić, po co w zasadzie powstało takie "coś". Teaser dla mangi? Wątpię, czy starzy wyjadacze dostrzegą tutaj jakieś plusy. Co najwyżej dodatkowo się zniechęcą. Możliwe, że jacyś smarkacze nabuzowani hormonami dadzą się złapać na haczyk. A może anime jest ukłonem w stronę fanów? Bzdury wierutne. Ja, człek podchodzący do mangi z dystansem, uważam adaptację za dno. Tyle rażących błędów związanych z tempem akcji i spójnością fabuły zostało popełnionych przez twórców, że powinni wylecieć na zbity ryj. Skoro mieli stosunkowo dobry materiał źródłowy i ugruntowany fandom, po co to psuć? Cholera ich wie. Ostatnimi czasy wszystko jest robione na łapu capu, byle tylko wystrzelić z wielkim tytułem. Ale z drugiej strony jaki będą mieli z tego pożytek, skoro kasa zaczyna się zwracać w sprzedanych BD? Jeśli spieprzą adaptację, już w telewizji wszystko widać jak na dłoni, więc taki rozczarowany fan nie sięgnie na półkę po swój niebieski krążek. No racja, zapomniałem o jednym ważne szczególe. Nie będzie cenzury. Wielu ludzi nie objedzie się smakiem przy takim rarytasie. W takim razie po co powstało to anime? Z tego samego powodu, co wielkie amerykańskie produkcje - dla mamony. Mieli dobrą markę i zaskarbili sobie ciekawość ludzi. Tyle w sumie wystarczyło. Potem jakaś ekipa zajęła się ściśnięciem połowy mangi (około) do 12 odcinków i voila! Mamy spartoloną adaptację. Teraz jedynie zaostrzać apetyty dzieciaków na widok urywanych kończyn i sprzedaż murowana. To tyle w zasadzie. Jeśli ktoś oczekiwał, że przeczyta tutaj normalną recenzję, musi zacisnąć poślady i zadowolić się tym, co jest. W przypadku równie głośnego anime nie ma najmniejszego sensu zagłębiać się w fabułę. Komu więc polecę? Na pewno warto ugryźć Tokijskiego Ghula (ta gra słów...), jeśli nie czytało się mangi, bo seria jest krótka. Jeśli fabuła nijak ma się do waszych preferencji, to lepiej trzymać się od niego z daleka, bo zawód murowany. Ciekawi mnie, czy powstanie sequel. Manga właśnie się skończyła i ma zakończenie jeszcze bardziej dołujące od tego ponaglonego gówna z anime. Niemniej z kompletnie z innych powodów, ale to sprawa na kolejną rozprawkę, na którą tutaj nie ma miejsca. Apetyty są, ciekawe, co na to rynek.
Ps. Podobno potwierdzono sequel anime.
Love Stage!!
Tej serii nie powinno być tutaj, ale taka jest cena ściągania bajek na ślepo. Oczywiście, mógłbym odrzucić ją po zassaniu i pogrzebać w odmętach pamięci, jednak zdecydowałem się na eksperyment. Co ja, mężczyzna rosły i ociekający testosteronem, wydobędzie z anime o pederastach? Ostatnimi czasy bombarduje się nas przeróżnego rodzaju propagandą, to jakieś tęcze, a to inne dżendery. Teraz nawet Japończycy szykują swój atak na hetero-animefanów. Czy zdołają przełamać chłopa o nieposzlakowanej heteroseksualnej przeszłości, by zmienił orientację? Zacznijmy od tego, że anime zaczyna się całkiem normalnie. Ot zwykły zniewieściały otaku i jego perypetie. Chce nawet zostać mangaką, co też nie jest niczym dziwnym. To uśpiło moją czujność na moment, ale od razu zauważyłem, że w normalnej serii powinna się pojawić jakaś postać żeńska, a tutaj takiej brak. Niemniej wszyscy bohaterowie wydają się hetero. Wtedy funduje się widzom twist, który nie ma prawa bytu. To taki typowy eksperyment myślowy, który co prawda jest logiczny na papierze, ale realnie już nie za bardzo. Podaje się nam receptę na to, jak zmienić orientację dwóch bohaterów w ekspresowym czasie. Po pewnym zastanowieniu się, to bardziej absurdalne niż pokazanie związku dwóch homoseksualistów od samego początku. No ale dobra, seria udaje inną niż jest, to już wykazałem. A co mogę powiedzieć o reszcie? Prawdę powiedziawszy, trochę czasami mnie bawiła. Żarty były dość dobre, co muszę przyznać z czystym sumieniem. Wątek romantyczny był... kompletnie inny niż w normalnych romansach. Zaczął się dopiero po kilku odcinkach (pierwsze to było nie wiadomo co, jakaś obyczajówka) i praktycznie od razu bohaterowie przeskoczyli kilka szczebli, z którymi pary hetero męczą się przez długie odcinki. A na samym końcu funduje się widzom rypanko. Najśmieszniejsze jest to, że między bohaterami jest niepisana umowa - każdy wie, jaka rola do niego przynależy, w sensie czy rypie, czy jest rypany. Jak wiadomo, tego typu akcje kończą się dosłownym bólem dupy, co anime również pokazuje. Innymi słowy - bajki uczą i bawią. Mój werdykt? Wątki komediowe były dość dobre, jednak reszta już niekoniecznie. Zwyczajnie nie byłem odbiorcą tego typu animowanej rozrywki. Komu więc polecę? Banalne pytanie. Dziewczynom z odchyleniami i wąziutkiemu gronu widzów męskich (jakieś 1,5% populacji).
Kuroshitsuji: Book of Circus
Kolejna już część przygód demonicznego kamerdynera/lokaja i trzódki innych zrytych postaci z jego otoczenia. Przedstawiać nikogo nie trzeba. Do dzisiaj nie potrafię zaszufladkować tej serii do jednego konkretnego gatunku. Brak tutaj jakichkolwiek postaci żeńskich o istotnej roli w fabule. Dodatkowo martwi, że bohaterowie to głównie przystojniacy. Do tego dochodzi fakt, że pojawia się motyw małego chłopca o dość nikczemnym charakterze, któremu tytułowy kamerdyner usługuje do granic przesady. Rozbiera go, ubiera itp. Śmierdzi mi to fanserwisem dla damskiej części widowni. O tyle dobrze, że ogranicza się to jedynie do kilku wypadków. Reszta to głównie nacisk na historię i do tego dość mroczną. Sezon skupia się na jednej konkretnej historii, która ma swoją konkluzję - i do tego jaką! Dla samego finału warto poświęcić serii kilka godzin. Hurtowe mordowanie dzieci jest w cenie. Sezon na pewno lepszy od ostatniego, który był ponoć niekanoniczny. Tutaj mrok bije zewsząd i zachęcił do oglądania nawet mnie, człowieka, którego nie porwały wcześniejsze perypetie mrocznego kamerdynera. Choć seria jest ciekawa, dupy mi nie urwała, gdyż nie preferuję zbytnio takich klimatów. Do tego dochodziło jakieś sztuczne dramatyzowanie poprzez częste retrospekcje. Coś w tylu - "Tyle musieliśmy się nacierpieć, by coś osiągnąć, a wy chcecie nam to odebrać, to nie nasza wina, to wina społeczeństwa". Wiadra łez to nie moje klimaty. Dobrze, że głównym bohaterom nagle się nie odwidziało i dokończyli dzieło zniszczenia. Serię polecam fanom poprzednich części, bo do nich jest adresowana. Jest dość specyficzna, więc może zarówno podbić serca jak również zniechęcić. Kto ma chętkę, niech zacznie do początku. Reszcie polecam w tym czasie zrobić coś bardziej produktywnego.
Rail Wars
Kolejna wariacja na temat cycków i majątek, tym razem z pociągami. Tak, moi drodzy, nieważne, co mówią inni, to heremówka w klimatach japońskiego kolejarstwa. Ni mniej, ni więcej. Ten wątek kolejowy dałby się jakość znieść, gdyby został poprowadzony poważnie, bez durnych wstawek komediowych. Tutaj na domiar złego w grę wchodzą jeszcze sceny ecchi nie mające żadnego logicznego poparcia w fabule. Ot głupawe scenki dla dzieciaków. Jakby tego było mało, potem nawet szczątkowy realizm szlag trafił. Seria nie ma w sobie praktycznie nic interesującego dla potencjalnego widza. No chyba, że komuś podobają się komputerowe rendery pociągów, które pojawiają się tutaj dość często. No i cycki, rzecz jasna. Jak przystało na bezmyślną haremówkę, wątków romantycznych tutaj nie uświadczycie, choćbyście bardzo chcieli i pragnęli. Każdy odcinek to w zasadzie jedna krótka historyjka, która kończy się happy endem. W międzyczasie fajtłapowaty główny bohater swoim dobrym sercem zdobywa dziewuszkę, a ona przeważnie udaje, że jest na to obojętna. Szkoda tylko, że prawdziwe uczucia zdradza rumieniec na jej licu. Sztampa. To tyle w zasadzie. Serię polecam ludziom, którzy ostatnio mają niedobór cycków i majtek, bo podobnych anime ostatnio coraz mniej (takie mam wrażenie). Reszta niech nie tyka nawet kijem.
Aldnoah.Zero
Kolejne podejście do japońskich mechów, w którym na pierwszy wrzut oka nie było niczego ciekawego. Ot ludzkość zostaje najechana przez rasę kosmitów i musi się bronić. Wybuch tego konfliktu przypomina mi wybuch I wojny światowej. Bo choć zabicie wysokiego dygnitarza było jednym z głównych powodów rozpoczęcia wojny, tak naprawdę okazało się tylko skutkiem. Jeśli nacje chcą się tłuc, znajdą na to powód, a jak takiego nie ma, należy go stworzyć. Ale wracając do bajki. Potem mamy taki motyw jak przewaga technologiczna agresora, dlatego też ludzkość szybko zostaje sprowadzona do parteru. No i te nieszczęsne mechy. Jeszcze rozumiem, że kosmici mieli swoją dziwną technologię i fetycze, ale jak Ziemianie doszli do wniosków, że warto do wielkiej kupy żelastwa domontować nogi i ręce? To jest dla mnie zagadką. No ale to bolało mnie od zawsze, więc nie warto się nad tym rozwodzić. O tyle dobrze, że te ustrojstwa są jedynie machinami do walki bez świadomości. Kolejna sztampa - wysoki dygnitarz kosmitów przyłączający się do ludzkości by zapobiec konfliktowi. Jakby tego było mało, naszymi wybawicielami są dzieciaki. To wszystko łączy się w dość nieciekawy obrazek pokazujący esencję japońskości oraz ich niemożność do wprowadzenia jakichkolwiek zmian w tym zatęchłym gatunki, jakim są mechy. Gundamy już to przerabiały po stokroć. Pochwalić za to mogę prowadzenie jednej z ludzkich postaci. Opanowany i rozsądny bohater w gąszczu krzykaczy i emocjonalnych małpiszonów jest miłą odmianą. Sam pomysł nie jest nowy, ale sprawdził się dość dobrze. Zapewne wielu widzów bardzo ucieszyła ogromna ilość dziewuszek na ekranie. Ja natomiast zastanawiam się: "po co?". Szykował się jakiś romans? Harem? A gdzie tam. Pewnie chcieli zbalansować momentami cięższy klimat. Ogólnie fabuła nie była zła, ale nie prezentowała nam niczego nowego, więc nie można się przesadnie nad nią zachwycać. Przynajmniej nie bano się śmierci, za to akurat plus. Kreska jednak mnie rozczarowała, niemrawa i bez polotu. Ogólnie jest średnio w stronę nędzy. Na domiar złego zafundowano widzom okrutnego cliffhangera na końcu. Komu w takim razie polecę? Na pewno fanom mechów i militariów. Jeśli ktoś ma kilka godzin wolnego czasu, niech sam sobie sprawdzi, a nuż mu się spodoba.
Captain Earth
"Kjapten As" (japońska wymowa Captain Earth) to pierdółowata seria z mechami, gdzie miłość i sprawiedliwość pozwalają pokonać wszystkie przeciwności losu łącznie z hordą zażartych obcych chcących zniszczyć Ziemię. Przepiękna historia, aż się łezka w oku kręci. Ale do rzeczy. Anime z realizmem nie ma zbyt wiele wspólnego, ale co tu wymagać. Niemniej pierwsze odcinki rozbawiły mnie do łez z pewnego powodu. A mianowicie sekwencja przemiany głównego mecha wygląda tak, że wylatuje on z powierzchni planety i doczepiają się do niego kolejne elementy już w przestrzeni kosmicznej. Wiecie, taka efekciarska scena dla małolatów. I wyobraźcie sobie, że co kilka dni trzeba przygotowywać rakietę do wystrzelenia tylko po to, żeby sobie zobaczyć efekciarską animację. W dzisiejszych czasach to cholernie drogie, a ci Japończycy plują tymi rakietami jak pestkami. Mogli już tego dzieciaka zostawić z robotem na orbicie, a nie się pieprzyć i marnować kasę. Totalny idiotyzm. Tak, nieszczęsne dzieciaki w kosmosie. Całe 4 sztuki. I jeszcze jednego mianowali tytułowym kapitanem, phi. Jeszcze rozumiem, że w paczce jest kosmita, pół dziewuszka pół rdzeń statku obcych i na siłę genialny haker. Ale jakiś randomowy przybłęda? No wiadomo, bajki. To po stronie tych dobrych. Źli to też cholerne dzieciaki. Do tego mnożące się jak króliki, bo z dwóch zrobiło się bodaj 7. Już chyba gorzej tego nie dało się wymyśleć. Żeby nasi bohaterowie nie mieli za łatwo, przeciwko nim stanęła nawet trzecia frakcja w postaci głupich ludzi dążących do wyniesienia ludzkości na wyższy poziom. Sztampa jak stąd do San Francisco. Się tak zastanawiam, po co produkują takie serie w dzisiejszych czasach. Chyba dlatego, bo u skośnookich dalej jest parcie ma kolorowe mechy. A teraz największy twist. Mimo tych karygodnych wad, serię oglądało mi się dość lekko. Widocznie nie miałem żadnych wymagań do Kapitana Ziemia w przeciwieństwie do takiego choćby Aldnoah. Komu więc polecę? Fanom niezobowiązujących mechów w kosmosie i może osobom lubującym się w seriach przygodowych. Reszta do lasu nazbierać grzybków.
Shounen Hollywood: Holly Stage for 49
Kilka podobnych serii już mi się trafiło. Po obrazku i tytule coś mi zaśmierdziało, ale postanowiłem podarować temu anime wotum zaufania. Na szczęście pozytywnie mnie zaskoczyło. O czym opowiada? Jeśli ktoś choć trochę interesuję się Japonią, od razu skojarzy takie słowo jak "idol". Są to młodzi ludzie, którzy tańczą, śpiewają, występują w telewizji itp. itd. Najczęściej spotka się dziewuszki, które śpiewają o miłości i tego typu duperelach. Jednak ta seria zabiera się za temat z drugiej strony, a mianowicie tej męskiej. Tak, to anime jest o grupie chłopaków, którzy zbierają się w sobie i postanawiają stworzyć taki właśnie zespół piosenkarsko-taneczny. Oczywiście, wszystko pod okiem menedżera, który zna się na rzeczy. Nie mamy tutaj do czynienia z żadnym szkolnym klubem czy innymi pierdołami, ale prawdziwą fuchą. Choć bohaterowie to przystojniachy, są hetero, co na pierwszy rzut oka nie jest takie oczywiste. Jednak chcą mieć swoje grono krzyczących fanek, rozgłos i popularność. Innymi słowy to normalni zdrowi faceci. Z tą normalnością wiążą się oczywiście różne problemy doczesne wynikające z ich poziomu umiejętności, stanu emocjonalnego oraz wielu innych czynników. Smaczku dodaje realistyczna kreska, która mnie uwiodła. Koniec jajowatych gałek ocznych wielkich jak orbity i małych nosków. Jakoś to wygląda. Można by pomyśleć, że seria bez wad. Niestety, ma jedną ogromną. Obrzydliwa nuda wieje z ekranu monitora. Widocznie najlepsze scenariusze pisze się z dziewuszkami w rolach głównych a nie z facetami. Nie za wiele się tutaj dzieje, wszystko jest niesamowicie wolne i momentami bardzo dziwne. Nie powiem, że to zmarnowany potencjał, bo poruszana tematyka jest na tyle kontrowersyjna, że niewielu aniemfanów się pokusi o seans. Komu więc polecę? Fanom i fankom boysbandów. Może lekkich okruchów życia i problemów wkraczania w dorosłość. Co by nie mówić, dla bohaterów to praca a nie zwykłe hobby.
Baby Steps
Przed państwa oczami staroszkolna sportówka z tenisem na pierwszym planie. To prawda, że takich nie jest na rynku zbyt wiele, ale na pewno nikt nie westchnie z zachwytu. A niesłusznie. Dla ludzi lubujących się w podobnych klimatach, jest to pozycja obowiązkowa bez wątpienia. Seria ma wszystko, co jest potrzebne do zbudowania atmosfery i do tego potrafi sprawić, że serce bije szybciej. A co najlepsze, wcale nie odchodzi od realizmu. Główny heros nie jest żadnym nadczłowiekiem, co prawda ma talent, ale w kompletnie innej dziedzinie. Szybko się uczy, ale to dalej za mało. Przegrywa z silniejszymi od siebie przeciwnikami, co motywuje go, by się kształcić i przeć do przodu. Również nie uświadczycie tutaj żadnych super ataków i innych absurdów, które niemiłosiernie obrzydziły mi Księcia Tenisa. Tytuł jest niezwykle adekwatny do treści tego anime. Kroczek po kroczku nasz bohater staje się coraz lepszy. Oczywiście, życie nie szczędzi mu upadków i kolejnych kłód, mimo tego jakoś daje sobie radę. Seria posiada jednak wiele wad dla tego gatunku, których zwyczajnie nie da się przeskoczyć. Męczą dłużyzny i przydługie monologi komentatorów meczy. Te jednak nie są jednowymiarowe, gdy ostatecznie nie wiemy, czy bohater, któremu kibicujemy wygra, czy też nie. To z pewnością dodaje całości pikanterii. W swoim gatunku seria bardzo dobra. Polecam fanom sportówek. Jeśli liczycie na coś realistycznego, to na pewno się nie rozczarujecie. Średnia na MAL pokazuje, że ludzie jednak preferują bardziej supermoce, no cóż...
Gekkan Shoujo Nozaki-kun
Zabawna historia. Nie zwykłem czytać opisów do serii. Buduję sobie opinię na podstawie obrazka i tytułu. Tutaj nawet tego nie było, rzuciłem się od razu w wir akcji. Wystarczyły mi pierwsze minuty odcinka i kawałek openingu i domyśliłem się głównej osi fabularnej. Lata doświadczenia wreszcie owocują. Ale do rzeczy. Sądziłem, że mam do czynienia z romanso-czymśtam. Wiele się nie pomyliłem, gdyż jest to romanso-komedia, a będąc z wami kompletnie szczery, to komedio-romans. I kolejność tych słów ma znaczenie, gdyż romansu jest tutaj jak na lekarstwo. Autorka wpadła na pomysł, żeby wykreować postacie z absurdalnymi charakterami, wrzucić je do jednego gara i zamieszać. Relacje, jakie między nimi zachodzą, są właśnie osią fabuły tej historii. Cały romans polega na tym, że z kotła wynurzyły się trzy pary, które parami w technicznym tego słowa znaczeniu nie są. Widać tylko kto prawdopodobnie do kogo będzie lgnąć. Oczywiście, jak przystało na komedię, nie ma co się spodziewać miłosnych uniesień. Bohaterowie będą stali w miejscu, a ich relacje nie ruszą do przodu, a będzie tak na wieki wieków. Każda próba wyznania uczuć bądź wytłumaczenia pewnych nieporozumień spełznie na niczym. Nieważne, co się dzieje na ekranie i co stara się wcisnąć widzowi, wszystko skończy się tak samo. Przewidywalność na maksymalnym poziomie. A co z wątkami komediowymi? Nie są złe, da się uśmiać, ale ten rodzaj humoru nie jest przeznaczony dla mnie. Dodatkowo razi odrobinę fakt (takie przynajmniej odniosłem wrażenie), że autorka trzymała się swoich babskich prawideł przy tworzeniu pierwowzoru tego anime. Chodzi o to, że od cholery tutaj przystojniaków. Postaci z grubsza jest siedem, 3 dziewczyny i 4 chłopaków. Już widoczna jest przewaga samców. A do tego dochodzi fakt, że jedna dziewczyna wygląda jak chłopak i tak też się zachowuje. Więc niejako rozkład jest 2/5. Moje oko to dostrzegło i nie potrafiłem się oprzeć wrażeniu, że nie jestem docelową widownią tego tytułu. Komu więc polecę? Fanom lekkich komedyjek z dość szalonymi postaciami, delikatnym romansem i przystojniakami na pierwszym planie.
Haikyuu!!
Kolejna seria sportowa na celowniku. Tym razem bardzo nietypowo, gdyż pojawia się siatkówka. Obok piłki nożnej jest to jedna z tych dyscyplin, które są bardzo popularne w Polsce. Tym bardziej, że Polacy są mistrzami świata. Ja nie będę słodził i powiem, że nie jestem fanem i zbytnio mnie ten fakt nie poruszył. Ogólnie nie lubię sportów drużynowych. Ale to temat na inny raz. Anime zaczyna się dość normalnie od wielkich marzeń głównego bohatera. Potem następuje zderzenie z rzeczywistością i zaczyna się poprawna fabuła. Z racji, że siatkówka wymaga dość pokaźnej liczby graczy, postaci jest co nie miara. Jedne sztampowe, inne mniej, jednak miło się je ogląda. Animacja sprawuje się bardzo dobrze, co od razu daje wyśmienite rezultaty. Wszystko idealnie ze sobą współgra. Budowanie emocji również daje radę. Co tu dużo mówić, podobało mi się. Trochę się już naoglądałem sportówek, więc do razu widzę, że tutaj mamy miły powiew świeżości. Jak tylko zobaczyłem okładkę, wiedziałem, że to będzie to. Nie zawiodłem się. Komu polecę? Bez dwóch zdań fanom serii sportowych, bo to anime wyłącznie dla nich.
Hanayamata
Słodkie dziewuszki robią słodkie rzeczy - tak w skrócie. Cukier, lukier, biegające jednorożce srające na około tęczami. Moe sroe, Smoleńsk, kurwa! Poniosło mnie trochę... Ale już wracam do siebie. W każdym razie... Seria atakuje najniższe prymitywne instynkty ludzkie, zalewając nas oczojebnymi kolorkami i loli dziewuszkami. Co jedna to mniejsza i bardziej słitaśna. Zastanawia was, jakie dziewuszki mają cele w życiu? Któż to wie. Jestem pewien, że chcą sobie potańczyć. Ale coś oprócz tego? Szczerze wątpię. Kolejna z tych serii, gdzie logika nie ma racji bytu. Otoczenie jest zbyt kolorowe, by dało się to oglądać bez odruchu wymiotnego (w przypadku widza o zdrowej psychice). Są jednak ludzie, którzy potrafią. Tym współczuję, że marnują swoje życie na takie badziewia (sobie również). Komu więc polecę? Na pewno fanom moe i innych tego typu gówienek. Dla przeciętnego widza jest ciężkostrawne.
Ao Haru Ride
Romansidło na podwieczorek. Dawno takowych nie widziałem, więc zaskoczyło mnie, że coś się napatoczyło. Jakie było moje zdziwienie podczas seansu. Podczas swojego stażu zauważyłem, że najlepsze powstają pod piórami kobiet, tutaj nawet nie muszę sprawdzać, od razu czuć ten klimacik i widać kreskę. Wstęp był dość dziwny, bo okazuje się, że dziewczyna przez długi czas w liceum nie zauważyła, że do tej samej szkoły uczęszcza jej miłość z gimnazjum. Heh, bieda. No ale lecimy dalej. Nie trzeba być prorokiem, żeby odgadnąć, co się teraz wydarzy, gdy już doznała olśnienia. Kolejny dowód, że historię pisała babka. Dziewczyna musi się uganiać za oschłym chłopakiem i ogarnąć, co się mu przytrafiło, że tak bardzo się zmienił przez czas ich rozłąki. Chyba nikt nie sądził, że los ich nie połączy, prawda? Z tego też powodu główną parę od razu spisałem na straty i zacząłem się rozglądać za jakimiś postaciami pobocznymi. Takowe tutaj są, ale czasu poświęcono im jak kot napłakał, z tego też powodu nie ma żadnej kontry. Pozostaje nam jedynie oglądać anime i liczyć odcinki, bo zwykle w ostatnim dochodzi do sfinalizowania związku. No i się nie doczekaliśmy... Może zrobią sequel. Któż to wie. Mamy do czynienia z romansem w stylu pingpongowym. Raz go kocha a raz nie, raz się gniewa, a raz cieszy. Takie odbijanie piłeczki. Do tego dochodzi pokręcona logika głównej bohaterki i wychodzi z tego dość nudnawy romansik z prostolinijną fabułą. Jedna rzecz mnie dosadnie rozbawiła. Nieporadna główna bohaterka pod koniec serii przez przypadek się potknęła i upadła na jednego dryblaska. Ale to nic. W panice chciała się podeprzeć ręką i złapała go za chujaszka. Jak na taka miałką serię, to poszli grubo, nie? Trochę mnie zastanowiło, że taka akcja była z postacią, która dotychczas się nie pojawiła. Czyżby zwykły żarcik sytuacyjny? Mój zmysł się jednak nie mylił. Postać się pojawiła znowu w ostatnim odcinku. Oznacza to tyle, że w następnym sezonie szykuje się burza! Dobra, komu więc polecić? Fanom typowo damskich romansów, choć ciężko znaleźć jakieś typowe romanse dla facetów, gdyż te to bardziej komedyjki z cyckami. W każdym razie, jeśli ktoś lubi pooglądać miłosne ekscesy porytej nastolatki, polecam.
Re:␣Hamatora
Drugi sezon anime z popularnego ostatnio motywu "odmieńcy kontra reszta świata". Znowu masa dzieciaków zdobyła w magiczny sposób nadludzkie umiejętności i zaczyna robić rozpierduchę. W zasadzie cała "zabawa" skupia się na gromadzie dziwadeł z absurdalnymi charakterami i epizodycznymi historyjkami, w których ów dziwadła biorą udział. Do tego dochodzi jakiś zły, który knuje swoje nikczemne plany w mroku i głupkowate żarty w niektórych odcinkach, by otrzymać bezładny zlepek absurdu i japońskości. Nie wiele mam tutaj do dodania. Po więcej zapraszam do mojej wcześniejszej notki, gdzie wypowiedziałem się o prequelu. Poziom ten sam w zasadzie, choć wcześniej była pokaźniejsza masakra. Komu polecę? Chyba fanom serii przygodowych z supermocami.
Momo Kyun Sword
Cycki z cyckami na cyckach obok cycków. No i miecz. Cycata dziewuszka wraz ze zwierzątkami walczy ze złymi diabłami. Wszystko jest kolorowe, głupawe, lekkie i bez żadnego polotu. Tyle dobrze, że historia nie udaje poważnej, a wszystko tutaj ociera się o absurd. Jakby tego mało, dziewuszka potrafi się scalać ze zwierzątkami, by wykrzesać nowe moce. Pytanie brzmi, skoro wszystko jest tak płytkie, jak może tę bajkę z przyjemnością oglądać starszy widz? Bo chyba w anime dla dzieci nie ma cycków, prawda? Kto, u licha, jest odbiorcą tego tytułu? Sam już nie wiem. Brak tutaj typowego ecchi. Kamera zwyczajnie zbyt przesadnie kadruje przerysowane walory bohaterek i tyle w zasadzie. Fabuła jest o kant dupy rozbić a postacie to obrzydliwa sztampa. I ten tytuł... W ogóle z tego co ogarnąłem w czasie seansu, "momo" to brzoskwinka. Więc mamy główną bohaterkę o imieniu Momo z wielkimi brzoskwinkami. To zdanie powinno podsumować tę serię. Komu polecę? Młodym widzom żądnym cycków na ekranie w niekoniecznie realistycznych rozmiarach.
Sabagebu!
Nie wiem czemu, ale ostatnio Japońcy zafundowali nam wysyp anime z dziewuszkami bawiącymi się w airsoft. Już nie wspominając o połączeniu: dziewuszka + broń palna, bo tego mamy na pęczki. Przed seansem byłem dość sceptyczne nastawiony, bo na screenach dostrzegłem oczojbene pastelowe kolory. Bałem się, że zaleje mnie fala moegówna. Okazało się jednak całkiem inaczej. Seria była z jajem. Bliżej jej do szalonej komedii, niż miałkiego moe slice-of-life. I do tego główna bohaterka to kawał sukinsyna (sukincórki w zasadzie...). Na MAL ktoś wrzucił taga "shoujo". Ja się pytam, gdzie to niby jest? Jak wspomniałem, główna bohaterka to podły i łapczywy osobnik, który nie zawaha się strzelić w głowę przyjaciółce. Potem mamy masochistkę, która potrafi gołymi rękami kruszyć ściany. Potem cycatą modelkę z kompletną pustką w głowie. Potem małą otkau z wysokim IQ. A na końcu szefową klubu, której tylko strzelanie w głowie. Co tu niby zapowiada "shoujo"? Nic. Moim zdaniem postacie męskie spisałyby się równie dobrze, co żeńskie, jednak rynek domaga się samiczek, więc takie też się na niego dostarczyło. Teraz chwila na zgryzotę. Bo choć momentami uśmiałem się srogo, to w ogólnym rozrachunku czegoś mi tutaj brakowało. Po 12 odcinkach nawet strzelanie w łeb już tak mnie nie bawiło. Za to wkradła się lekka nuda. Widocznie połączenie dziewuszek z bronią palną do mnie zwyczajnie nie przemawia. To jeden z tych gatunków, które powinienem omijać szerokim łukiem. Jednak serii muszę jedno przyznać, ma u mnie ogromnego plusa za parodię Aliena. Komu polecę? Na pewno fanom szalonych komedii, bo na tym głownie skupia się fabuła. Oprócz tego fanom parodii moe. W teorii powinno mi się podobać, ale w praktyce okazało się odwrotnie.
Free!: Eternal Summer
Gay swimming again. Drugi sezon anime o pływakach z gołymi klatami spod dłuta KyoAni. Przecież wiadomo, że nic nowego nie wymyślą, skoro marka znalazła swoją niszę na rynku. Historia pozostała równie miałka jak była sezon wcześniej. Znowu jeden ze znajomych naszej paczki nagle się obraził na cały świat i pała nieuzasadnioną nienawiścią. Trzeba rozmiękczyć jego serce na pływalni, huhu. Schemat taki sam jak wcześniej - brak pomysłów twórców. Do tego dochodzi jeszcze problem dotyczący dalszej ścieżki kariery naszych pływaków, w końcu niektórzy już kończą liceum. Poza tym sielanka i pływanie na basenie - nihil novi. Podczas oglądania się zastanawiałem, co mnie tak mierzi w tej serii. Niby sportówka z wyśmienitą animacją, więc czego chcieć więcej? No tak, ale cholerne KyoAni wszędzie wciska te swoje sztandarowe moe-sroe nawet do męskiej dyscypliny. Szlag trafia, jak akcja pikuje, ważne zawody, a tu nagle gościu z basenu przenosi się myślami na środek morza i ujeżdża orkę. Nosz ja pierdziu, ktoś był pod wpływem grzybków. Po cholerę te wszystkie fantazyjne bzdety? Gdyby ci faceci byli bardzie męscy, nikt by ich nie posądzał o pedalstwo. A tak mamy takie pierdoły i inne emocenia zamiast ostrego sportu. Jak na to patrzyłem, to krew mnie zalewała, że marnują taką grubą kasiorę. Wygląda to naprawdę fajnie, szkoda że przekaz jest, jaki jest. Czy powinienem podchodzić do serii tak emocjonalnie? Pewnie nie, ale gdzieś w głębi serca siedzą mi jeszcze stare uczucia z młodości, gdy się pływało na zawodach. No nic, czas kończyć tę notkę o niczym. Komu polecę? Z wiadomych powodów jedynie fanom prequela, bo seria trzyma identyczny poziom.
Ps. Coś jeszcze mi się przypomniało. W całej serii najbardziej urzekł mnie przedostatni odcinek, gdzie bohaterowie polecieli do Australii. KyoAni sypnęło kasą i zatrudniło aktorów z antypodów. Dobrze się tego słuchało, choć ci ludzie mieli bardzo wyraźną dykcję, dlatego na samym początku nie wyczułem akcentu. Ale potem jest znacznie lepiej. Ogromny plus za profesjonalizm. Oczywiście, Japończyk komunikujący się z Australijczykiem to jak niebo i ziemia, heh. Wyobraźcie sobie Kirę z Death Nota gadające po angielsku...
Persona 4 The Golden Animation
Odcinanie kuponów od bazowej serii o podobnym tytule, która miała dwa razy tyle odcinków. Jaki ma cel ta profanacja? Mianowicie wprowadzenie nowej postaci do gromadki. Nie tyle adaptacja nowej ścieżki, lecz adaptacja remake’a gry o tym samym tytule. Ja oryginału nie znam, więc nie wiem, ale ludzie piszą, że ponaglona akcja i trochę bez sensu. Z tym drugim stwierdzeniem raczej się zgodzę, bo spinoffy niezbyt lubię. Co innego, gdy mamy do czynienia z takim FSN. Serię podstawową nie wspominam zbyt szczególnie, więc tutaj było dość słabo w moim przypadku. Czas kończyć. Komu polecę? W zasadzie nikomu oprócz ludziom zaznajomionym z podstawką. I to od niej najlepiej zacząć.
Himegoto
Krótka popierdółka będąca urzeczywistnieniem japońskich zboczeń, a mianowicie transseksualizmu. Chłopcy przebierający się za dziewczyny i na odwrót. Tutaj jest tego od groma i to główny motyw tejże serii. Już nie będę oceniał, co sądzę o takiej tematyce. Nie ma tutaj niczego innego, dlatego też serię polecę jedynie dewiantom.
Tokyo ESP
Pierwsze minuty tego animca wywołały u mnie białą gorączkę, bo zobaczyłem postacie ze znienawidzonego Ga-Rei: Zero. Szczęśliwie to tylko taki smaczek, a raczej oczko w stronę fanów, bo ten sam gościu namalował mangę Ga-Rei. Historia skupia się na oklepanym motywie walki esprów/esperów z ludźmi. Do tego wpleciono chęć niesienia sprawiedliwości, zemstę za śmierć ukochanej osoby i inne podobne motywy znane z masy innych bajek. Ogólnie rzecz ujmując, mamy do czynienia z historią przygodową, gdzie wątki moralizujące są wymieszane z odrobiną humoru i przekonania, że miłość, dobroć i sprawiedliwość potrafią przezwyciężyć wszystko. Wyidealizowana gadka szmatka. Podobało mi się za to, że po ostrych wcirach, twarzyczki dziewuszek były dość mocno zmasakrowane. Plus za realizm. Krew i śmierć też były, więc na propsie. Oglądało się to dość lekko, więc dało się przetrwać, jednak ten czas nie należał do najlepiej spożytkowanych. Pozycja obowiązkowa na fanów Ga-Rei: Zero, bo klimaty są dość podobne. Podobnie, jeśli lubicie historie o dzieciak... przepraszam, ludziach z mocami. No i niezobowiązujące anime przygodowe.
Ps. Historia nie skończona. Pewnie szykują/planują sequel.
Jinsei
Choć z serią jest mały problem, gdyż anglojęzyczni tłumacze niezbyt śpieszą się z tłumaczeniem, moja ocena jest już na tyle ugruntowana, że nie mam zbytnich wątpliwości. Seria nie jest dla mnie. Mamy chłopaka oraz zbiorowisko randomowych dziewczyn, które mają współpracować ze sobą w roli doradców. A to tylko pretekst, by rzucać w widza jakimiś dziwnymi teoriami i rozważaniami nad szkolnym życiem, ocierającymi się czasami o kompletny absurd. W takim razie o czym to w zasadzie jest? Szkolne okruchy życia bez ładu i składu, gdzie liczą się tylko dziewuszki z wielkimi oczkami oraz ich absurdami. Możliwe, że to powód, dla które tłumacze się lenią. Zwykłe sranie w banie. Komu więc polecę? Fanom szkolnych seryjek, w których z ust bohaterów leje się nieskończony słowotok mający niewiele wspólnego z logiką, czasami okraszony szczyptą humoru.
Mahou Shoujo Taisen
Parominutowa popierdółka z czarodziejkami w rolach głównych. Seria składa się z kilku historyjek, z których każda trwa po kilka odcinków. Każda z nich opowiada o innej dziewuszce oraz jej perypetiach. Całość jest równie absurdalna i bezsensowna, że zacząłem kwestionować logikę powstania tego czegoś. Zirytowany postanowiłem poszperać, o co w zasadzie chodzi z tym tworem. Okazuje się, że jest on wynikiem jakiegoś konkursu artystycznego (chyba...), gdzie każda z dziewuszek reprezentuje jakieś japońskie miasto. Wygrane prace/projekty miały dostać zielone światło na anime. Dlatego fabuła jest poszatkowana i bez sensu, w końcu połączyli do kupy różne nie połączone ze sobą rzeczy. Dla człowieka spoza Japonii to anime jest zwyczajnie startą czasu i energii. Polecam omijać szerokim łukiem.
Majimoji Rurumo
Bardzo łagodna historyjka będąca czymś pomiędzy haremem a komedyjką. Głównym bohaterem jest chłopak, który mimo swojej bardzo złej renomy wśród dziewczyn w szkole, tak naprawdę skrywa dobre serce. Jest szkolnym handlarzem pornosami i wykorzysta każda okazję, by popodziwiać damskie walory. Innymi słowy korzysta z młodzieńczego życia. I oto w jego życiu pojawia się ciapowata czarownica, która niezbyt dobrze radzi sobie ze swoim fachem. Jakby tego było mało, chce z nim zawrzeć pakt i w ten sposób spełniać jego życzenia, gdyż w taki sposób ma zdać swój test na czarownicę. Już pomijając, jak idiotycznie to brzmi, chłopak się zgadza i tak zaczyna się jego przygoda. Zapomniałem wspomnieć, że każde ze spełnionych życzeń powoli go zabija. Więc tłumacząc na ludzki język, by uczennica awansowała na czarownicę, musi wykorzystać człowieka i go uśmiercić. Zdałem sobie sprawę, że mimo tej głupiej otoczki jądro tej bajki porusza dość dziwny i poważny temat. Zaciekawiło mnie, czy zostanie on rozwiązany w jakiś logiczny sposób, czy znowu zdarzy się cud. Niestety, rozwiązanie zostało odroczone w czasie, gdyż historia nie doczekała się końca. Oprócz głównej pary pozostałych bohaterów jest dość dużo, lecz niewiele z nich ma jakąś istotną rolę. Jakby popatrzeć na nich pod katem romansu, może jedną dziewczynę ostrożnie można połączyć z głównym bohaterem, więc mamy 1+2. No i na siłę dałoby się zrobić drugą parę z innego chłopaka i dziewczyny. I to tyle w zasadzie. Z romansem słabo, przebija się bardzo delikatnie. Komediowo średnio, ale obleci. Humor głownie skupia się na niesławie naszego herosa. Cycki też są, momentami nawet za dużo, lecz seria stara się wokół nich nie kręcić. Zresztą wiedźma takowych nie posiada, heh. Zakończenie otwarte, zobaczymy, co dalej. Komu polecę? Ludziom, którzy chcą zobaczyć lekką komedyjkę haremową bez nadmiaru czegokolwiek. Coś w sam raz na odstresowanie.
Rokujouma no Shinryakusha!? (TV)
Tym razem mamy do czynienia z prawdziwym haremem. Tutaj się nie pieprzą, w pierwszym epie plują na widzą dziewuszkami w tuzinach. Liczymy: koleżanka z klasy, dozorczyni z wynajmowanego mieszkania (1), dostojna starsza koleżanka z klubu (2), loli duch (3), tępa, ciapowata czarodziejka (4), księżniczka podziemnego królestwa (5), kosmiczna szlachcianka, czy kto to tam jest (6) wraz ze służką, która nie wlicza się do haremu. Debilizm goni debilizm. Każda z tych postaci ma swój oryginalny/głupi (niepotrzebne skreślić) powód by biednego głównego bohatera wyrzucić z mieszkania, za które płaci wyjątkowo mały czynsz. Tak zaczyna się rywalizacja między nimi. Rzecz jasna nie krwawa, lecz polegająca na grach. Oczywiście, jak można się spodziewać, ta zamienia się dość szybko w przyjaźń i niby-miłość - jak to bywa w haremach. Seria jest podzielona na segmenty, każdy z nich jest poświęcony danej dziewuszce i problemach z nią związanych. Zwykle bohaterowie muszą się zmierzyć z wrogimi siłami związanymi z omawianą postacią np. w przypadku czarodziejki z czarodziejkami, przypadku podziemnych ludzi z podziemnymi ludźmi itp. Słabo to wygląda. Jakby absurdów było mało, nawet z pozoru zwykli ludzie otrzymują super moce, by się naparzać. Żadna choćby najmniejsza logika nie jest tutaj zachowana. Komu więc polecę? Jakimś narwańcom, którzy lubią oglądać starcie zgoła różnych od siebie dziewuszek w blasku pastelowych kolorów, z jednej strony magii, drugiej laserów, a trzeciej dziwnych rytuałów. Pomieszanie z poplątaniem.
Barakamon
Seria kompletnie mnie zmyliła. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego. Poważnego, nawet lekko dołującego i życiowego. Zamiast tego dostałem komedię o utalentowanym kaligrafie, który na wyspie pokutuje za swoje porywcze zachowanie i przy okazji szuka sposobu, by poprawić styl i umiejętności. Z tego też powodu większość serii to przygody dość irytującego typa, który przeżywa przeróżne trudności życiowe jak również błahe sprawy niczym mrówka okres. Do tego jest nieporadny i robi z siebie błazna. Na wsi styka się z kompletnie z innym światem. Jesteśmy właśnie światkami tego starcia i przemian jakie zajdą po obu stronach - mieszczucha i mieszkańców wioski. Ja nie kupuję podobnych komedyjek, gdyż cenię sobie powagę i dobry klimat. Tutaj wszystko okazuje się zbyt lekkie, by historia mogła skończyć się negatywnie. Żarcik tu, żarcik tam. Wiadomo, że gościu powróci do formy. Wyczytałem to ze znaków na niebie i ziemi. Jeśli ktoś się łudził, że będzie inaczej, to jest naiwny. Ja preferuję w fabułach nieprzewidywalność i element zaciekawienia. Tutaj niestety tego nie było. Na ekranie przewalały się stada wiejskich dzieciaków w różnym wieku, od małego szkraba do licealisty. To nie dla mnie. Rozumiem żarty na rozładowanie emocji, ale tutaj występują one prawie cały czas. Proporcja została wywrócona do góry nogami. Anime jest dobre na to, by się rozerwać, może pośmiać. Nie, by się zadumać. Jeśli ktoś potrzebuje rozrywki tanim kosztem, proszę bardzo. Ja niestety przygotowałem się na co innego, ale mimo szybkiej zmiany wizerunku w głowie, nic mi to nie dało. Nie poczułem mięty do Barakamona, jednak nie nazwałbym tego chłamem. Jak dla mnie jest zbyt puste i lekkie. Oprócz tego to dość solidne anime, a przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Średnia na MAL też to sugeruje.
Sengoku Basara: Judge End
Bardzo się zdziwiłem, spoglądając, jaką wystawiłem ocenę poprzednim seriom spod znaku Sengoku Basary. To było dawno temu, dlatego też jestem pewien, że teraz moje noty są bardziej wyśrubowane. Z resztą nie wspominam tamtych serii zbyt pozytywnie. Na domiar złego ten sezon jest poniewierany nawet przez fanów. Co mnie więc czeka? Droga przez mękę? Okazało się, że nie było wcale tak źle. Moim zdaniem seria nie różniła się zbytnio od poprzedniczek. Masa postaci, które naparzają się bez większego sensu i logiki. No może jakaś logika tam jest, ale naparzanie mimo swojej skali i epickości do śmierci wroga zbyt często nie doprowadza. Co innego zwykli żołdacy bez wykozaczonych mocy, którym zdarza się umrzeć. No ale cóż, taka rola wojaka. Historia skupia się na losach postaci, dlatego zachwyt nad serią zależy głownie od tego, czy wejdą w gusta widzowi. W moim przypadku szału nie było. Po prostu mam dosyć japońskiej historii i kolejnych jej interpretacji. Co innego, jeśli coś jest ciekawe, tutaj niestety jest na odwrót. Nie wiem, co jeszcze napisać. Moim zdaniem seria nie jest szczególnie gorsza od poprzedniczek, bił od niej ten sam klimat. Szkoda tyko, że to nie moja bajka. Komu więc polecę? Fonom poprzedniczek oraz walk na tle japońskiej historii. Bo tego jest tutaj od groma. Jeśli męczyliście się przy seansie poprzedniczek, daje sobie spokój. No chyba, że chcecie podbić sobie ilość anime na liście obejrzanych.
Glasslip
Po serii jadą w Internecie jak po burej suce. "Good this shit ends", "What a big nothing". Średnia była niska po paru odcinkach, ale teraz zanurkowała w dół poniżej 6, co zapowiada biedę i nędzę. Ja oglądałem serię oderwany do tego całego hejtu i muszę przyznać, że nie zgadzam się całkowicie. Może nie w przypadku oceny, ale zarzutów. W końcu ocena ocenie nie równa. Seria jest średnim romansem, a w zasadzie tworem romansopodobnym, bo spontanicznych uczuć tutaj nie uświadczymy. Największe granaty poleciały w pierwszych odcinkach, potem robi się coraz wolniej. Niektóre postacie ciężko rozszyfrować, gdyż mówią w dość dziwny sposób. Akcja wydaje się też trochę poucinana momentami. Do tego dochodzą również kadry z twarzami postaci, gdzie w zasadzie liczy się tylko ich ekspresja, dlatego widza sam musi się domyślić, co w zasadzie chcą. Mamy 3 dziewczyny i 3 chłopaków, więc łatwo to wszystko wymieszać między sobą. Tutaj aż się prosiło o jakąś burzę z piorunami. Niestety dostaliśmy mżawkę. Ale czy to naprawdę tak źle? Pewne elementy były dość dobrze pokazane jak na romans. Ciśnie mi się na usta "jak to w życiu". Po prostu miałem wrażenie, że coś takiego mogło mieć miejsce w świecie realnym, przynajmniej jeśli chodzi o relacje między postaciami. Pomijam wątek fantastyczny wyciągnięty z kija. Po paru pikantniejszych sytuacjach pozostają jedynie powolne przemyślenia i ogarnięcie co dalej. Życie nie jest usłane wybuchami i melodramatem. To właśnie ta nudna rzeczywistość, na którą jesteśmy skazani, dlatego poszukujemy w bajkach czegoś innego. Może w tym tkwi pięta achillesowa tej serii. Nie zaspokoi wygłodniałego widza, który chce oglądać perypetie w magicznej szkole albo walkę ludzkości z wielkoludami. Natomiast w romansie interesuje go dramat, łzy, złamane serca, trójkąty... co ja mówię, czworokąty i pięciokąty miłosne. Tutaj mamy natomiast dość normalne podejście do tematu (oprócz głupich widziadeł...). Dla niektórych będzie to niestrawne, nawet trujące. Nie spodziewajcie się tutaj fabularnego twista, lecz powolnej przemiany i budowania relacji. Komu polecę? Fanom bardzo łagodnych romansów ocierających się o okruchy życia bez emocjonalnych karuzel. Ja uważam, że nie było tak źle, Internet zaś odwrotnie. Komu uwierzysz, drogi czytelniku, zależy od ciebie samego.
Mahouka Koukou no Rettousei
Seria miała na początku wyższe noty niż na końcu, z tego co zauważyłem. Oznacza to, że ludziom przejadł się supermocny główny bohater. Widocznie co za dużo, nawet świnia nie zeżre. Wynika z tego, że luzie preferują schematycznego herosa, który powolutku sobie trenuje, by w walce z ostatnim bossem pokonać go rzutem na taśmę siłą przyjaźni, miłości i sprawiedliwości. Tutaj jest na odwrót, główny bohater nie musi pokazywać swojej siły i raczej ją ukrywa, by nie wzbudzić popłochu. Wraz z dalszymi odcinkami coraz dogłębniej poznajemy jego moce i stają się one coraz bardziej przytłaczjące. Co więksi hejterzy porównują go w ostatnich odcinkach do boga. Chyba ludzie zapomnieli, że w Dragona Ballu taki pierwszy z brzegu Frezer mógł niszczyć planety, a Goku był od niego wielokrotnie potężniejszy. Nie ma co przesadzać. Gościu jest silny, gdyż inni są dość słabi, nic ponadto to. Rzecz jasna oprócz głównego bohatera kozaka mamy jeszcze trzódkę pomniejszych postaci, które krzątają się na ekranie. Można ich polubić bądź też nie. Balans płci jest lekko zachwiany, ale nie jest źle. Na szczęście oszczędzono nam haremu oraz innych podobnych bzdur. Zresztą uniemożliwia to zajebsitość głównego boha wypranego z uczuć. Osobiście lubię takie postacie. Za to raźni mnie incest, a raczej pseudo-incest, którego jesteśmy świadkami. Tsundere siostrzyczka robi maślane oczka do braciszka na każdym kroku, co zaczyna doprowadzać zdrowego widza od szewskiej furii. Znowu japońskie absurdy. Na szczęście jest to poniekąd wytłumaczone i nie dochodzi do niczego nieprzyzwoitego. W skrajnym przypadku można sią z tą osobliwą parą solidaryzować. Nie jest tragicznie. Fabuła jest zbudowana w dość schematyczny sposób. Historia dzieli się na rozdziały, które poruszają jakąś tam indywidualną sprawę. Ja preferuję zwykle jedną wielką opowieść, nie zaś krótkie epizody. Dodatkowo zauważyłem, że fabuła jest czasami dość trudna w odbiorze, co pewnie pogłębiał fakt, że oglądałem wszystko po angielsku. Skomplikowane rozmowy o jakich wyimaginowanych magicznych sztuczkach nie są zbyt ciekawe w takim natężeniu. Schemat wygląda tak: coś się dzieje w szkole, coś się dzieje za kulisami, twardziel wkracza do akcji i załatwia dwie sprawy za jednym zamachem. Jeśli lubicie takie akcje, polecam wszystkim. Jeśli lubcie nie patyczkującego się głównego bohatera, również polecam. Ja bardzo lubię takie postacie, dlatego oglądałem z mniejszą lub większą - ale satysfakcją. Mnie seria irytowała z odrobinę innego powodu niż resztę Internetu. Za dużo miałkich postaci na ekranie, epizodyczna fabuła i do tego irytująca siostrzyczka. To tyle.
Space☆Dandy 2nd Season
Kolejny sezon opowieści o kosmicznym dandysie. To praktycznie to samo co w pierwszym, może z delikatnie większym naciskiem na szaleństwo. Jeśli wcześniej były jakieś absurdy, teraz są znacznie większe. Oprócz typowych historyjek bez konkluzji, są także takie, które lekko posuwają niektóre relacje między postaciami. Szkoda jedynie, że doznają one potem restartu po zakończeniu odcinka. W zasadzie nie ma o czym pisać, bo musiałbym powtórzyć swoje wrażenia z prequela. Reasumując, to staroszkolne anime, ze staroszkolnym humorem i typowymi archetypowymi postaciami. Dla ludzi, którzy są młodzi i nie widzieli klasyków, jak znalazł. Starzy pewnie obejrzą w łezką w oku, że takie rzeczy jeszcze się produkuje. Na pewno warto nadgryźć, by mieć jakiekolwiek pojęcie, jeśli uważa się za fana anime. Oczywiście polecam zacząć od sezonu pierwszego.
Seirei Tsukai no Blade Dance
Kolejne podejście do gatunku, który jest stary niczym świat. Komedia haremowa z cyckami, a raczej ich namiastką (loli), z podwalinami fabularnymi godnymi opowiadania z podstawówki. Zrządzenie losu sprawia, że chłopak dostaje się do żeńskiej szkoły... Jakby ich nazwać...? Powiedzmy "władców żywiołaków" (tytułowe "seirei tsukai"). No i dziewuszki walczą między sobą za pomocą tych duszków z różnych okazji, aż nagle w progach szkoły pojawia się facet. Od razu wiadomo, do czego to ma prowadzić. Głupawe żarty ecchi dla dzieciaków w okresie dojrzewania. Do tego jeszcze kompletne bezpodstawne okładanie chłopaka za to, że inna dziewczyna wpycha mu się do łóżka (w zasadzie to duszek). Wiem, że tak ktoś wykreował ten gatunek i takie elementy są z nim nierozłączne, ale wymagam jedynie odrobiny logiki, nie przebudowy całości. A właśnie, zapomniałem wspomnieć, że ten gatunek jednak trochę wyewoluował na przestrzeni lat. Teraz jest coraz mniej cycków, za zamiast tego pojawia się coraz więcej loli, głównie z wyglądu, bo niektóre są całkiem stare jak na dziecięce kształty. Jakaś patologia się wdziera na nasze ekrany. U nas w Polsce się trąbi, że pedofile to i tamto, a w Japonii idą na przekór temu. No nic, nie będę się nad tym rozwodził. Komu polecę? Na pewno fanom klasycznych szkolnych haremówek, gdzie nie liczy się miałka fabuła i to, że zawsze wygrywa miłość i przyjaźń, czasami nawet nad zdrowym rozsądkiem. Z resztą wiadomo, zamiast marnować swój czas na takie bajki, lepiej posprzątać w domu, naczynia umyć, coś pożytecznego zrobić.
Zankyou no Terror
Perełka tego sezonu. Po opowieściach znajomego myślałem, że to anime o dzieciakach, które bawią się w wysadzanie budynków, nie raniąc przy tym nikogo. Coś w tym było, ale na szczęście tylko trochę. Seria porusza kontrowersyjny temat w dzisiejszych czasach. Ataki terrorystyczne są dość potępiane przez różne mocarstwa. Oczywiście temat rozdmuchało USA, ale to sprawa na inny raz. A tu proszę, Japończycy podeszli do tematu dość poważnie. Zrobili anime o zamachowcach w młodym wieku, którzy mieliby rację bytu w naszym świecie, gdyby choć trochę ruszyć wyobraźnię. Ktoś może powiedzieć, że znowu cholerne dzieciaki. Na szczęście fabuła ma ręce i nogi, dlatego fakt ten nie razi w zasadzie. Oprócz ogólnego realizmu i dbania o szczegóły, postawiono na bardzo dobrą kreskę. Modele postaci były wyśmienite, a do tego ten montaż i animacja. I jeszcze ta muzyka. Oglądało się to jak dobry zachodni serial albo film. W każdym sezonie czekam na takie cudeńko i bardzo się cieszę, że tutaj też się doczekałem. Ale do rzeczy, nie będę się tutaj rozpływał. Mamy tutaj przedstawione starcie zamachowców, policji oraz tajemniczej trzeciej siły. Klimat jest ciężki, a sceny akcji ogląda się z zapartym tchem. Te nieszczęsne wysadzie budynków bez zabijania trochę mnie zirytowało, lecz jest wytłumaczone. Taka mała łyżka dziegciu w beczce miodu. Postaci jest dość trochę. Większość to osoby dorosłe, za to też ogromny plus. Główni bohaterowie mimo swojej postury mają mentalność starszych ludzi, dlatego oglądało się to wyśmienicie. Starsi faceci to kawał dobrej roboty scenarzysty. A teraz rzecz najzabawniejsza. Najsłabszym elementem serii są kobiety. Tych jest jak na lekarstwo. Ma się wrażenie, że wepchano je na siłę, by zrównoważyć szalę. Trochę głupia decyzja, bo to dało się odczuć. Po pierwsze mamy ciamajdowatą dziewuszkę, która więcej psuje niż daje pożytku. Jej nieciekawa sytuacja rodzinna miała na siłę wzbudzić u widza współczucie, co również widać. Szkoda, że autorzy nie mieli zbytnio na nią pomysłu w fabule. Pojawia się w głupich momentach i głównie psuje plany. Pewnie jej przesadna ciapowatość ma swój urok, ja niestety jestem na niego ślepy. Druga to wróg naszej paczki. Choć w Internecie ta postać jest obiektem bluzg, ja uważam jedynie, że trudno ją było polubić, gdyż za mało o niej wiedzieliśmy. Jednak budowania emocji nie można było jej poskąpić. Dzięki niej szaleństwo czasami stawało się epickie. Obie postacie żeńskie miały interesujące projekty graficzne, więc tutaj przyczepić nie ma się do czego. Jakby tego było mało, pokuszono się o bardzo piękne zdjęcia i wyjątkowo ekspresyjne ujęcia. Mógłbym się rozpływać nad warstwą wizualną tego tytułu. Ogromna pochwała również za dźwięk. Kilka razy zauważyłem, że niektóre utwory były nagrywane jak do filmu. Wiecie, orkiestra siedzi w studiu i oglądając na ekranie wideo nagrywa ścieżkę do danej sytuacji. To da się odczuć. W zwykłej bajce czegoś takiego nie uświadczycie. To wszystko składa się na wyśmienity produkt końcowy. Oczywiście, nie każdemu przypadnie do gustu, bo tak być nie może. Ja jestem już stary i mam swoje wyśrubowane wymagania i tak się złożyło, że ta seria się w nie wpasowała. Komu polecę? Mógłbym wszystkim, bo bez względu na fabułę, całość jest małym arcydziełem japońskiej kinematografii. Warto zobaczyć Zankyou no Terror choćby tylko dla tego. 11 odcinków to bardzo mało jak na tyle akcji. Spokojnie mogli zrobić więcej i opowiedzieć głębszą historię postaci. Może zwyczajnie się bali, czy projekt się nie zwróci albo mieli za mało kasy. Co by nie było prawdą, wielka szkoda. Liczę na to, że sukces tej serii otworzy ludziom oczy i zachęci do produkcji podobnych anime w przyszłości.
M3: Sono Kuroki Hagane
Ostatnie anime z listy na ten kwartał. W zasadzie to nie chciałem o nim pisać na zamknięcie, ale tak wyszło. W wielkim skrócie to taka niemrawa seria z mechami. Niemrawa dlatego, bo czegoś tutaj brakuje i da się to odczuć praktycznie od razu, nawet dokładnie nie wiedząc, o co chodzi. Choć buduje się tutaj jakiś wyjątkowo mroczny i przytłaczjący klimat, całość nie współgra ze sobą zbyt dobrze. Znowu dzieciaki muszą ratować świat przed nieznanym zagrożeniem. Wątki walk są wymieszane z budowaniem relacji bohaterów, które są dość dziwne. W zasadzie większość jest antypatyczna i irytująca na pierwszy rzut oka. Dawno nie widziałem równie osobliwej trzódki w jednym miejscu. Co jeden to gorszy. Okazuje się jednak, że to wszystko elementy jakieś tam całości - ale dopiero potem się o tym dowiadujemy. Mechy to na początku dość ociężałe i nieporęczne machiny, jednak z czasem zyskują na mocy. W ogóle fabuła rozkręca się właśnie potem. Teraz nie wiem, czy sobie pozwolić na mały spojler, bo pewna sprawa wymagałby wspomnienia. A co mi tam, lecę z koksem. Jak na samym początku wszystko jest takie dość dziwne bez polotu, potem zaczyna się nakreślać esencja. Mianowicie te nieporadne mechy to tylko placeholdery. Na ich miejsce zostały przekazane nowe, te jednak posiadają jakiś tam skomplikowany system, który wymaga w nich wykorzystania żywych tkanek. Ludzka materia nie może być byle jaka, lecz pochodzić od dzieciaków z niezwykłymi umiejętnościami. Tak się złożyło, że to nasi bohaterowie. Prosta kalkulacja, jak obsadzić mechy, jeśli jedna osoba służy za katalizator a druga musi pilotować, jeśli mamy ośmiu bohaterów? Ten wątek mnie zaintrygował, gdyż wiele radości zaczęło mi sprawiać formować kolejnych par i obstawianie trupów. No w zasadzie to nie trupów, ale chorych na śmiertelną chorobę (czy jak to tam nazwać). Nagle ilość bohaterów się nam kurczy, co serii służy dość dobrze. Ten pomysł był intrygujący, nie powiem. Też od dawna nie widziałem na ekranie tylu dziwaków i świrów. Ten aspekt oceniam dość dobrze, ale nie urwało mi dupy. Szczerze ubolewałem, gdy padł mój ulubiony szajbus, heh. Ogólnie rzecz ujmując, seria udaje inną niż jest w rzeczywistości. Momentami bardzo niedorobiona zarówno fabularnie jak i technicznie. To niestety burzy ten mroczny i dołujący klimat, który tak zawzięcie starano się osiągnąć. Nie wyszło im. Po słabym początku zaczynamy ogarniać, o co w zasadzie tutaj chodzi i otrzymujemy kolejną dawkę mroku. Potem nagłe jebnięcie i już wiemy, co zrobiło wielki rozpierdziel w Japonii. Niestety można to było przewidzieć. A zakończenie to miałkość do potęgi. No w sumie spodziewałem się tego. Ten cały mrok był tylko mydleniem oczu widza. Ogólnie nieźle się bawiłem gdzieś pośrodku serii. Niestety jak patrzę na to z perspektywy całości, nic nie miało większego sensu. No cóż. Czy zmarnowano potencjał? Ciężko stwierdzić, czy jakowyś był. Ja uwielbiam mroczne i dołujące klimaty, więc oglądałem serię z nadzieję, że coś z tego będzie. Szkoda, że wszystko było słabe i bez polotu. W moich oczach średniaczek, możliwe, że w oczach osoby o innych preferencjach seria słaba i głupia. Polecę jedynie ludziom mającym ochotę na dość dziwne i mroczne anime z mechami i gromadą "tragicznych" (interpretację tego słowa zostawiam wam) bohaterów. Zaznaczam, na siłę seria jest wyjątkowo niestrawna.
Ostatnio edytowany przez darthdragon (2014-10-26 23:10:51)
Offline
Captain Earth
A ja wierzyłem, że to skośnooka wersja Kapitana Planety :x
Lupin, he's a nice man. Why he's cool, you know, he uses his walther. Yeah, the machine cries, bang bang.
Offline
Niby lato 2014, a widzę tytuły z wiosny ...
I od kiedy ansi to prywatne blogi?
Ostatnio edytowany przez FAiM (2014-10-26 23:23:42)
Offline
I od kiedy ansi to prywatne blogi?
A czym jest ten temat? http://animesub.info/forum/viewtopic.php?id=40936 Już dawno z funkcji czysto opisowej przeistoczył się w opiniotwórczą.
Sporo czytania. Ciekawe, czy aż tak strasznie lub tak bardzo gówniane.
@edycja
Istnieje już temat w którym można wyrażać swoje opinie na temat minionego sezonu. I, o ironio, sam go zalinkowałeś ...
Tylko skoro robi taką rozpiskę regularnie po sezonach itd., to nie lepiej założyć osobny bez żadnych wtrąceń?
Ostatnio edytowany przez JanuszQ (2014-10-27 12:10:37)
Offline
A tam, przesadzasz. Miał czas i ochotę, to wyraził swoją opinię o tych seriach. Zresztą w większości nawet się zgadzam. Dla mnie osobiście, Glasslip to ścierwo jak cholera, natomiast Mahouka była spoko. Zwłaszcza Jezus-sama. Chociaż w porównaniu do LN, nie była to idealna adaptacja.
Offline
FAiM napisał:I od kiedy ansi to prywatne blogi?
A czym jest ten temat? http://animesub.info/forum/viewtopic.php?id=40936 Już dawno z funkcji czysto opisowej przeistoczył się w opiniotwórczą.
Istnieje już temat w którym można wyrażać swoje opinie na temat minionego sezonu. I, o ironio, sam go zalinkowałeś ...
Offline
Cel zaprawdę szczytny, ale widząc ranking nie do końca się udało.
Podziwiam jednak, że chciało Ci się tak dużo rozpisać o tylu seriach. Zakładaj kanał na YT i trzep kapustę.
Offline
Skąd ty bierzesz czas, żeby tyle serii oglądać? Też kupiłbym kilka godzin.
Ostatnio edytowany przez KieR (2014-10-27 00:17:53)
Offline
Skąd ty bierzesz czas, żeby tyle serii oglądać?
Mnie to pytanie dręczy od lat...
Offline
Offline
Może dlatego, że nie czyta się ich recenzji tylko wybiera na ślepo z wiarą, że kiedyś będzie lepiej?
Jestem słodki jak miód, człowiek - ciacho; genetyczny cud! xD
Offline
Są tacy, którym anime nigdy dość i oglądają wszystko jak leci, bez względu na to czy serie są słabe, czy mocne.
What's the point with pointer?
Szisza jest zła a Demo jeszcze gorsze
Kainote link
Umu umu
Offline
Zgadzam się z Bakurą, i osobiście dodam, że Anime traktuję czysto przyjemnościowo aniżeli konieczność oglądania. Zacząłem Trigger World i po 3 odcinkach wywaliłem do kosza, bo syf jakich mało. Innych np kręci, ale mnie nie za bardzo bo bym się męczył przy ogladaniu tego ^^
Offline
Widzę, że żadna tematyczna dyskusja się nie nawiązała, więc odpowiem na kilka pytań.
Zamieściłem tutaj serie, które skończyły się w sezonie letnim bądź na przełomie lato/jesień. Stąd też pojawiają się dwudziesto-paro odcinkowe i czasami dłuższe.
Cel zaprawdę szczytny, ale widząc ranking nie do końca się udało.
Oczywiście, ze "szczytnym celem" pojechałem po bandzie, bo nie da się dogodzić ludowi. Zachęcam do dyskusji, skoro mi się nie udało.
Skąd ty bierzesz czas, żeby tyle serii oglądać?
Time Management oraz ustawianie odpowiednich priorytetów. Inteligentnie zabrzmiało, prawda?
Mnie zastanawia po co oglądać serie, które się uważa za słabe i to jeszcze w takich ilościach?
Gdybym napisał, że sezon jest słaby, a nie zobaczył jego większej części, byłbym kłamcą. A tak dałem się naciągnąć obrazkom na ściąganie słabych serii i jestem tylko naiwniakiem. Tak źle, a tak niedobrze. Ale prawdą jest, że dzięki tej metodzie znalazłem kilka interesujących serii wbrew ocenom w Internetach.
Są tacy, którym anime nigdy dość i oglądają wszystko jak leci, bez względu na to czy serie są słabe, czy mocne.
U mnie śmieszniejsze jest to, że zacząłem oglądać więcej, by mieć o czym pisać. Bum jednak za mną. Zaczyna się tendencja spadkowa. Sprawa druga. Serie słabe i mocne to tylko jakieś tam pojęcie myślowe. Nie można opisać uniwersalnego zbioru zasad, by je sprecyzować. Paradoksalnie wiele powyższych bajek miało średnią ponad 8, a mi kompletnie nie podeszło. "Z uporem maniaka szukam czegoś dla siebie" - to trafne stwierdzenie.
Offline
U mnie wyglądałoby to mniej więcej w takiej kolejności:
Zankyou no Terror - IMO najlepsza seria tego sezonu. Niektóre sceny są po prostu kapitalne i można oglądać je w kółko (genialna scena na diabelskim młynie, wysłanie myśliwców i
Ostatnio edytowany przez Takto ^_^ (2014-10-27 23:13:42)
Offline
Dla mnie to "Echo terroru" jest z jednej strony pod względem technicznym najlepszym anime z sezonu letniego, ale z drugiej największym rozczarowaniem roku. Chociaż w sumie ten tytuł należy się na równi kreskówce Toei za horror jaki zgotowali sailorkom.
Ogólnie komediowe pierdy pokroju Nozakiego i Barakamona oglądało się najmilej. Space Dandy tak samo jak pierwszy sezon miał od każdego epka inną ekipę, więc poziom często się między nimi różnił. Jedne odcinki nie robiły żadnego wrażenia, kiedy inne bywały z kolei niezłe.
Monogatari miałem jeszcze oglądać, ale zorientowałem się, że nie widziałem tego poprzedniego sezonu, więc z ubolewaniem odpuściłem.
Ostatecznie kontynuacja Ai Mai Mi okazała się najlepszą serią z tamtego okresu deklasując konkurencję.
Offline