Nie jesteś zalogowany.
Bozia dała, więc witam wszystkich w moim kolejnym kąciku wypocin starego dziada oglądającego bajki. Tym razem nietypowo, bo z zagranicy. Nie wiem, jaki to będzie miało wpływ na moją dyspozycję podczas pisania oraz obiektywizm, ale zobaczymy. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do czytania.
Jeśli interesują was oceny na MAL, jakie wystawiłem, dodajcie mnie do przyjaciół.
Podsumowanie zima/wiosna czas zacząć. Miłej lektury!
Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo!
Kolejna iteracja japońskiego wynaturzenia dotyczącego zabaw w MMO. Tak to wygląda w telegraficznym skrócie. Ale teraz do szczegółów. To jakby w świecie fantasy używano nazewnictwa z gier komputerowych: zdobywano umiejętności, wykonywano questy itp. Taki pomysł nie jest nowy, gdyż coś podobnego już widziałem parę sezonów temu w bajce z "dungeon" w tytule. Tutaj jednak postawiono nacisk na kompletnie inny aspekt niźli w pozostałych produkcjach tego typu, a mianowicie na humor. To komedia w pełnym tego słowa znaczeniu. Może do szalonej parodii jej daleko, ale nieźle się broni na swoim podwórku. Już sam fakt, że główny bohater umarł w pierwszym odcinku na zawał serca o czymś świadczy. Wybaczcie ten spojler, ale to sam początek serii, więc nie ma co panikować. Potem zostaje wrzucony w wir wydarzeń, które nie są dla niego zbyt miłe ani przyjemne, ale musi sobie jakoś radzić. Mimo że akcja nie jest osadzona w grze MMO, mamy taką samą perspektywę na ten fantastyczny świat, gdyż główny bohater jest z Ziemi i postrzega wszystko tak samo jak my. Razem z nim doświadczamy różnych tamtejszych absurdów i eksplorujemy niezwykłe krainy. Oczywiście nie sami, gdyż główny boh to cwana bestia i skompletował sobie drużynę na questowanie. Tyle że ta paczka nie jest jakaś szczególnie zgrana ani przydatna, a jedynie zbiorowiskiem dziwacznych indywiduów bez ładu i składu. To w końcu komedia, prawda? Po pierwsze mamy półgłówka z przesadnie wydumanym ego, potem jednowymiarową karykaturę maga żyjącą we własnym świecie, a na końcu masochistycznego rycerza, dla którego groźba śmierci to największa podnieta. To wszystko oczywiście dziewuszki, a jakżeby inaczej. Skoro w czteroosobowej drużynie są trzy niewiasty, oznaczać to może albo romans, albo okrutne ecchi. Jak było tu? W zasadzie to żadna z tych opcji. Główny bohater dość sprawnie ocenił swym analitycznym okiem prawdziwe oblicza towarzyszek i postanowił nie angażować się z nimi emocjonalnie, bo zrozumiał, że miałoby to dość uciążliwe konsekwencje. A ujęć zza cycków i spod dupy było kilka, ale nie rzucano nam nimi w twarz w sposób ordynarny. O dziwo nawet nie było żadnej cenzury, gdyż scenę w łaźni (jedyną taką), wyreżyserowano tak, by nie pokazać sutków i rowka. Doceniam wkład twórców w tym aspekcie. A czy mi się podobało? Żarty przypadły mi do gustu, a setting zachęcał do dalszego oglądania, lecz epizodyczna budowa trochę irytowała. W zasadzie to co odcinek mieliśmy osobną historyjkę naszpikowaną gagami, która zwykle kończyła się jakiś tam fiaskiem starań naszego boha, a potem od nowa to samo. Od razu trzeba zaznaczyć, że elementy poważniejsze/akcji prawie w ogóle nie przypadły mi do gustu, bo czułem, że są lekko oderwane od głównej tematyki. Niemniej to już mój punkt widzenia (jestem w mniejszości, wiem). Komu więc polecę? Na pewno fanom serii MMO-pochodnych oraz komedyjek bez szczególnych zobowiązań. Ja po obejrzeniu czułem się usatysfakcjonowany i łakomy drugiego sezonu, który podobno jest już za rogiem.
Oshiete! Galko-chan
Luźna seryjka o tematyce szkolno-młodzieżowej. Porusza tematy nam niejako bliskie, ale szerokiemu łukiem omijane przez inne tytuły. Mam na myśli miesiączki, dyskusje o łoniakach, cyckach, fujarach itp. Ile w niektórych informacjach jest prawdy, tego nie wiem, ale śmiesznie się ogląda. I chyba na tym ta seria polega, nie ma się w niej przemycać walorów edukacyjnych, lecz szkolne podśmiechujki. Już sam fakt, że bohaterowie i bohaterki to jawne stereotypy, mówi sam za siebie. Bajka jest krótka, więc nie warto się zagłębiać szczególnie w fabułę. Wydaje mi się, że sprawy poruszane w tej produkcji mają trochę łamać róże tabu, które już narosło na gatunku przez ostatnie dekady. Czy jej się to udało? Oceńcie sami. Mnie się oglądało dość luźno, choć nie zaprzeczam, że przynudzało momentami. Zważywszy jednak na długość serii, nie ma co narzekać, gdyż jej seans zajął chwilkę. Polecam fanom krótkich pierdółek.
Ojisan to Marshmallow
Bardzo krótka seria o miłości... oraz słodkich piankach. A tak na serio to przednia komedyjka o grubasku i dwóch dziewuszkach, które z jakiegoś kompletnie niezrozumiałego dla mnie powodu chcą go zaciągnąć do łóżka. Bajka podobno została stworzona na podstawie komiksu internetowego, dlatego ma taką a nie inną specyfikę. Żarciki są dość pikantne i przezabawne. Grubasek myśli tylko o piankach, kompletnie nie zauważając skaczące obok niego panny, co doprowadza do wielu genialnych nieporozumień. Polecam wszystkim. Przepadam za nietypowymi motywami, więc seryjka od razu przykuła moje oko.
Heavy Object
Bajka o diabelnie nierównym poziomie. Na wstępie należy zaznaczyć, że to kolejny twór autora To aru Majutsu no Index – czyli marki dość znanej i o ugruntowanej pozycji na rynku. Czego możemy się spodziewać po tym? Wydawałoby się, że poprzeczka jest ustawiona wysoko, lecz stan faktyczny niestety znacznie od tego odbiega i niewiele możemy na to poradzić. Niemniej sam koncept jest ciekawy. Na świecie pojawiły się tytułowe "Ciężkie obiekty", które są potężnymi machinami wojennymi, tak potężnymi, że mogą przetrwać ostrzał ładunkami jądrowymi. Jedynym sposobem by je pokonać jest inny Ciężki obiekt, przez co wojny, które znamy, przekształciły się w pojedynki tych machin. A jeśli weźmiemy pod uwagę, że bojowe pojazdy są tak drogie w produkcji, że zwykle cały kraj może sobie pozwolić na jeden egzemplarz, oznacza to, że pokonanie machiny oznacza kapitulację narodu. W tym oto świecie ma miejsce akcja, gdzie sprytny żołnierz wraz z kolegą w obliczu zagłady ich Ciężkiego obiektu decydują się pokonać machinę przeciwnika na własną rękę. Po ciężkich staraniach i niemałym główkowaniu udaje im się ta sztuka i tym samym zmieniają oblicze świata. Jeśli zachęcił was opis, obejrzyjcie, ale zanim to uczynicie, proponuję doczytać do końca. Największy grzech serii to wykonanie. Mogłoby się wydawać, że to poważna militarna historia i tak by było, gdyby nie masa absurdów, którymi seria jest wypchana po brzegi. Nasi bohaterowie wykonują karkołomne misje za każdym razem, gdy stają do boju i z czasem zwyczajnie już nam nie zależy, gdyż widz zdaje sobie sprawę, że nieważne, co przeciwnik na nich rzuci, oni dadzą sobie z tym radę. Po drugie seryjka poprzez swoją absurdalność staje się w zasadzie komedią. Niby ktoś tam ginie, ale arki są dwuodcinkowe, więc poniekąd reset nadchodzi tak szybko, a bohaterowie nie mają problemu, by zapomnieć o poległych towarzyszach. Sytuacji wcale nie bronią wstawki fanserwisowe, które pogłębiają oderwanie fabuły od dramatu wojennego a skupienie się na cyckowych dyrdymałach. Historia niby się toczy, ale powtarzalność jest przeogromna i z czasem banalnie możemy przewidywać dalsze losy bohaterów bez większego wysiłku, co zaczyna nudzić. Gdy widz zauważa, że główna paczka jest nieśmiertelna, to jedyna rzecz, jaka może minimalnie intrygować, to pojawianie się nowych dziewuszek w haremie – a to chyba nie powinien być motor napędowy serii wojennej, prawda? Komu polecę? Fanom lekkich seryjek o nieskomplikowanej fabule i banalnych założeniach. Widz ma niewiele do roboty podczas seansu, gdyż wystarczy, że otworzy szeroko oczy, a reszta zrobi się sama. Bajka nie jest zła do szpiku kości, ale zmarnowano interesujący potencjał na rzecz płytkiego fanserwisu i pseudo-technicznych rozkmin, które i tak doprowadzają do jednego i tego samego – dobrzy wygrywają.
Gate: Jieitai Kanochi nite, Kaku Tatakaeri 2nd Season
No i Japońskie Siły Samoobrony walczą dalej. Z tą bajką wiąże się zabawna historia, gdyż wspominam ją bardzo miło, a pierwszemu sezonowi dałem 6/10. Jakoś wspomnienia musiały mi się wypaczyć przez ostatnie parę miesięcy. Drugi sezon zaczyna się tam, gdzie kończy pierwszy i dalej brnie w swoich absurdach, które bardzo przypadły mi do gustu. Wiele tutaj nie mam do dodania odnośnie fabuły, gdyż to tylko pretekst to genialnych akcji wojskowych, które wywołują uśmiech na mojej twarzy. Jeśli nie cieszy was rozpierdzielanie rycerzy karabinami maszynowymi albo ostrzeliwanie smoków z rakietami powietrze-powietrze, to trafiliście pod zły adres. No niby jakiś tam fanserwis jest, ale nie za dużo. Dobrze się bawiłem, a tym bardziej po paru piwach – a to chyba dobry wyznacznik, gdyż mam tendencje do zasypiania po alkoholu. Komu polecę? Fanom prequela oraz dość realistycznych militariów wykorzystywanych w sposób bardzo praktyczny i do tego miodny dla sadystycznego oka.
Boku dake ga Inai Machi
Ostatnimi czasy w sezonie zdarza się przynajmniej jedna taka seria, która prezentuje dość wysoki poziom. Tym razem jest tak samo. Nie jest to może nic genialnego (wątpię, czy doczekam w swoim życiu jeszcze bajki godnej oceny 9 albo 10), ale ma mocne podstawy i wykonanie jest wyjątkowo solidne. Gatunkowo to połączenie dramatu, okruch życia, kryminału oraz odrobiny pikanterii fantastycznej. Sam się zdziwiłem podczas seansu, jak dobrze się to oglądało mimo tej dziwnej mieszaniny. Sam pomysł stojący za całością nie jest niczym odkrywczym, gdyż kopiuje się w zasadzie motyw z filmu "Efekt motyla", oraz innych dzieł, których nie znam, a zapewne powstały jeszcze wcześniej. To wszystko oczywiście w japońskich klimatach, które jednak nie są w żaden sposób nam nachalnie narzucane, a jedynie stanowią ciekawe tło. Z tego powodu seria powinna podejść nawet ludziom stroniącym od pornobajek. A co do samej historii... Nie czuć w niej jakichś wyraźnych epizodów ani arków, wydaje się kompletną całością. No niby możemy wyróżnić kilka etapów, ale co ich nie zawiera, prawda? Fabuła jest zbudowana o wielopoziomowy dramat ludzki, jak również zepsucie, brak zaufania, nieumiejętność radzenia sobie z problemami, ucieczkę od rzeczywistości oraz wiele innych zagadnień, które pominąłem. Momenty akcji to głównie odkrywanie kolejnych elementów układanki i związane z nimi poszukiwanie odpowiedzi, śledztwa, analiza informacji. Pod tym względem mamy rasowy kryminał detektywistyczny, a przeniesienie akcji do podstawówki dodaje śledztwu rumieńców, gdyż cierpienie u dzieci wywołuje u widza dodatkową empatię. Od razu moja uwaga. Nie przepadam za tego typu sztuczkami pisarskimi, ale tutaj naprawdę nie mam się czego czepiać. Może to dlatego, że główny bohater wcale nie miał mentalności dziecka? Może. Graficznie jest poprawnie. Kreska nie wybija się ponad przeciętność, lecz animacje są bardzo miodne. Czasami wręcz przypominały poziomem animowane filmy kinowe, za co ogromny plus. Muzyki w zasadzie nie mogę sobie przypomnieć, więc była poprawna – idealna do budowania klimatu. Nie wybitna, ale nie mam zastrzeżeń. Zakończenie satysfakcjonowało, choć chciałbym zobaczyć odrobinę więcej - jak potoczyły się dalej losy głównego bohatera. Niemniej w pełni rozumiem, że to już zależy od naszej wyobraźni i nie posunie głównej zagadki do przodu, bo ta została już rozwiązana. Reasumując, bajka jest bardzo dobra, stąd też moja ocena, a wahałem się odrobinę czy dać jej 7 albo 8. Polecam fanom interesujących dramatów kryminalnych... Co ja mówię, polecam wszystkim, gdyż to kawał dobrej japońskiej animacji. Obejrzałem od razu wszystkie odcinki, więc nie zdążyłem się znudzić – wspominam o tym, gdyż doszły do mnie głosy, że przynudza – polecam wtem obejrzeć jak ja.
God Eater
To się ludzie naczekali, żeby to zobaczyć do końca. Nie znam szczegółów sytuacji, więc się nie wypowiem, a jedynie napomknę, że było to dość niefortunne zdarzenie. Ja poradziłem sobie dość dziarsko z racji, że widziałem tylko trzy odcinki, a teraz sobie zobaczyłem całość i jestem dość zadowolony. Prawdę powiedziawszy, uwielbiam sycić oczy ładną i efekciarską grafiką i mam tak ze wszystkim, nie tylko bajkami. W zasadzie to moje zboczenie wywodzi się z gier komputerowych, gdyż jeśli fabuła była znośna, wybaczałem jej wszelakie niedociągnięcia. W tym przypadku jest identycznie. Ale nie do końca uważam, by ta historia była aż taka znowu idiotyczna, gdyż klimat i kulisy apokalipsy, jaka nastąpiła, wydają się bardzo interesujące. Wszystko jest tutaj wykreowane na dość pompatyczne i rozdymane wizualiami. Momentami nikt nic nie gada i widz jest zmuszony bezmyślnie podziwiać widoki. Albo na ekranie toczy się zażarta walka pełna efekciarskich zwolnień czasu, rozbryzgów krwi przecudnego deszczu oraz śmierci i nic poza tym. Mamy rozpływać się nad każdą sekundą, jaką twórcy łaskawie nam wyemitują. Ja dałem się porwać temu bezkresnemu prądowi zajebistości i nie żałuję swojej decyzji. Co ciekawe, muzyka gra tutaj drugie skrzypce zaraz po obrazie. Jest intensywna, czasami zaskakuje nas utworami z wokalem w momentach intensywnych emocjonalnie, by wynieś przeżycia widza na wyższy poziom. Wszystko ma podpite basy i soprany, przez co wydaje się bardzo soczyste i aż gryzie nas w bębenki słuchowe. Gdy ja dostrzegam muzykę, znaczy to, że jest dobra (a przynajmniej specyficzna). To oczywiście również na plus. Bardzo podobał mi się też rozwój bohaterów, którzy faktycznie się zmienili odkąd pierwszy raz ich poznaliśmy. Nie wszyscy, rzecz jasna, ale ten aspekt również warto zaznaczyć. A co mi się nie podobało? Brak definitywnej konkluzji na pewno irytował, bo pozostawiono pewne niedopowiedzenia i sceny, które sugerują kontynuację. Też moim zdaniem umarło zbyt mało pierwszoplanowych postaci, co wydaje się dziwne, zważywszy na ciężki klimat, jaki się nam serwowało. No i ta fabuła. Mogłaby być znacznie lepsza, bardziej innowacyjna, wymagająca intelektualnie itp. Wybaczcie, ale bardziej nie potrafię się pastwić na tą serią, gdyż miło mi się ją oglądało. Komu polecę? Fanom efektownych rozwałek w mrocznych klimatach oraz tym, którzy nie pogardzą niczemu, co jest ładne dla oka – choćby mnie.
Musaigen no Phantom World
Kolejne popłuczyny KyoAni – pomyśli sobie ktoś. W końcu wystarczy chwilę pogrzebać po fejsbkuach i można się natknąć na tonę memów z cyckami, dupami oraz innymi dziewczęcymi walorami w postaci gifów. Bajka z taką ilością serwisu nie może być dobra, prawda? Może to i racja, ale byłem ciekawy, jak zakończy się ten eksperyment studia znanego z moe, slice-of-life, toples pływaków a niedawno muzykalnych lesbijek. Moim skromnym zdaniem było interesująco. Oczywiście, już wcześniej lekko badano grunt bajką o tytule "wspaniały park Amagi" (wybaczcie, nie chce mi się dokładnie googlać tytułu), ale wtedy seria miała trochę inny target. Teraz to najzwyklejszy harem osadzony w fantastycznym świecie, gdzie wielka moc przychodzi z jeszcze większą odpowiedzialnością... Piję do tego, że ludzie zdobyli interesujące moce, ale oczywiście przy okazji pojawiły się kreatury, z którymi muszą za pomocą nich walczyć, więc rozumiecie, w innym przypadku byłoby ludziom za lekko. Chyba nie ma tutaj za wiele do dodania jeśli chodzi o samą otoczkę, bo bajka jedzie po schematach do porzygu. Mamy szkołę z uczniami korzystającymi z super-mocy, masę dziewuszek w różnym wieku, budowie klatki piersiowej i kolorze włosów, które są przyciągane do haremu dzięki dobremu sercu głównego bohatera. Mamy muskularną, cycatą, niezbyt bystrą koleżankę z dzieciństwa, lekko skrytą panienkę z bogatego domu, która potrafi dobrze ssać (dobrze czytacie), wyalienowaną samotniczkę, która z kolei potrafi (się) dobrze dmuchać oraz małą loli z pokraczną fryzurą dodaną wyłącznie ku uciesze pedofili. Praktycznie każdy docinek to monotematyczna historyjka związana z jakąś tam kreaturą, którą nasza banda stara się pokonać. W zasadzie to podobała mi się tylko dwa ostatnie odcinki, a reszta była średnia acz strawna. Tak, dobrze czytacie, zdołałem to obejrzeć bez większego problemu. Chyba główną zasługą był bardzo dobry warsztat graficzny, który od wielu lat wyróżnia KyoAni na tle pozostałych bajek. Jak na ten gatunek wyglądało to stanowczo za dobrze. Jak już wcześniej wspominałem (przy God Eaterze), jeśli fabuła nie jest odpychająca (moegówno, emolesbijki), to mogę wiele bajce wybaczyć, jeśli rozpieszcza mnie estetycznie. W tym przypadku tak było. Miło się to oglądało mimo fabularnej pustki i prymitywnego fanserwisu. Komu polecę? Ludziom, którzy nie mają wielkich oczekiwań, a chcą sobie zobaczyć coś ładnego i relaksacyjnego. No może jeszcze fanom malowniczych ujęć cycków i dupeczek...
Schwarzesmarken
W wielkim skrócie – to seria o obaleniu muru berlińskiego w lekko (może więcej niż lekko) alternatywnej rzeczywistości. Zastanawiało mnie, czemu nie tłumaczono dokładniej, czym jest obca rasa, która najechała na ziemię i skąd się wzięły mechy (wiem, że z dupy, ale chciałbym wiedzieć z której). Dopiero potem doczytałem, że to alternatywna wersja Muv-Luv i wszystko stało się jasne. Ale mniejsza o to. Bajka w zasadzie opiera swój rdzeń na stosunkach międzyludzkich i polityce niźli walce o przetrwanie. Oczywiście, większość walk to ludzie kontra obcy, ale to jedynie tło do tego, co dzieje się poza polem walki. Fani książki ubolewają, że tylko 12 odcinków a nie 24. Może i mają rację, bo przemiana bohaterów mogłaby być poprowadzona lepiej. Niemniej ogólnie poziom był przyzwoity. Seria ma kilka genialnych momentów, które chętnie bym zaspojlował, ale chyba nie wypada. Nie są niczym odkrywczym, ale łapią widza za serducho. Pojawia się tutaj też historia miłosna w bardzo lightowym stylu, ale kończy się dramatycznie. Zabawne też jest to, że bohaterki zdychają w miarę często wbrew oficjalnym trendom. Kurde, znowu mam ochotę na spojlera, ale się pohamuję. No może tyle, że głowy bohater przez całą serię nie może wyznać uczuć ukochanej aż do momentu, gdy ta już zeszła z tego świata. Powiedzenie "lepiej późno, niż wcale" nabiera nowego znaczenia. Dobra, ale dosyć podśmiechujek. Seria nie była zła, powiedziałbym średnia w kierunku dobrej, ale kładła się na różnych tematach, przez co momentami oglądało się ją z lekkim zażenowaniem. Np. tło historyczne. Akcja ma miejsce głównie w NRD, przez co wszyscy bohaterowie to Niemcy. Już pomijając fakt, że historia została tutaj nagięta do granic logiki. Bohaterowie otrzymali typowo japońskie przywary znane z innych bajek, jakby zapominając, że to kompletnie inny naród i do tego należący do bloku wschodniego. No ale wiadomo – skośnoocy, oni zawsze muszą po swojemu. Takich głupot jest więcej, ale zwykle wystarczy sobie pomyśleć "przecież to pornobajka" i jakoś można to przetrawić. Komu więc polecę? Na pewno fanom mechów i Muv-Luv w szczególności. Na pewno odradzam zafascynowanym historią, bo możecie dostać zawału serca. A reszta? Sam nie wiem. Jeśli was zachęciłem... to czemu by nie.
Haikyuu!! Second Season
Wyśmienity sequel wyśmienitej sportówki o siatkówce. W zasadzie sam nie wiem, czemu o tym piszę, gdyż to kontynuacja, która trzyma się utartej przez poprzedniczkę ścieżki. Jeśli was interesuje, co myślę o pierwszym sezonie, polecam poszukać moich starszych wypocin. To oczywiście żart, gdyż nie jestem aż takim bucem. W skrócie: to znakomita seria sportowa bez bajdurzenia i wymyślania supermocy wyciągniętych z kija. Mamy tu leciutko przerysowany sport w wydaniu licealnym, który ogląda się znakomicie. Sequel nie traci na impecie, a nawet jeszcze bardziej się rozpędza i z hukiem uderza w wielkie starcie, które zdruzgotało naszą drużynę w poprzednim sezonie. Oczywiście nie zaspojluję wam, kto wygra, ale szykuje się przednia zabawa. Komu polecę? Fanom sportówek i do tego takich najlepszej maści. Gdybym miał na coś narzekać, były to kompletny brak romansu, a bohaterki są, więc zapewne się da.
Shouwa Genroku Rakugo Shinjuu
Gdy w sezonie trafiają się takie bajki, rośnie mi wiara w ludzkość, a szczególnie Japonię. Nie jest to żaden hit skierowany do widza masowego, ale historia bardzo specyficzna dla wąskiego grona ludzi i na dodatek idąca wytyczoną przez siebie ścieżkę bez patrzenia na nikogo. Po prostu robi to, co autorka sobie wymyśliła. Co zabawne, zrobiłem mały research i okazało się, że autorka mangi maluje również namiętnie gejowskie porno. Większej hipseriady chyba wymyślić się nie dało. Ale uspokajam wszystkich nieobeznanych z tytułem czytelników, pedalstwa tutaj nie wyczułem. No to lecimy. Akcja bajki kręci się wokół czegoś, co jest połączeniem aktora teatralnego, kabareciarza i bajarza. Tytułowy Rakugo wychodzi na cenę i porywa widownię swoja wspaniałą grą aktorską podczas opowiadania historii, które mają wywołać w widzu określone emocje – radość, smutek, konsternację. Nasi bohaterowie tym się właśnie trudnią i z tego żyją. Niemniej ta historia to znacznie więcej od tego, gdyż występy są jedynie tłem dla wspaniałego dramatu ludzkiego, jakiego doświadczamy. To życie tych artystów jest naprawdę interesujące i to na nim powinna być zawieszona uwaga widza. Niemniej twórcy nie szczędzili nam bardzo długich scen z występów. Doceniam to, gdyż to tak jakby w muzycznym anime grano na instrumentach. Nie dorywa się w żaden sposób historii głównych bohaterów od tego, co robią z pasją. Niestety, mnie te sekwencje lekko nudziły, bo japońskie bajdurzenie z czasów zaszłych trochę do mnie nie trafia, ba, nawet bardzo. Doceniam, ale nie porwało mnie. Pomijając ten mankament (w moich czach), seria to znakomity dramat dla dorosłego widza bez zbędnego słodzenia. Polecam ludziom, którzy mają dość szkolnych badziewi i chętnie zobaczyliby coś innego.
Mobile Suit Gundam: Iron-Blooded Orphans
Miłe zaskoczenie ze stajni gundama. Widziałem chyba najważniejsze i najciekawsze, ale jakoś nigdy mnie nie kusi do seansu, gdy w tytule jest słowo "Gundam", bo od razu przypominają mi się stare pierdółki, które widziałem. Moim skromnym zdaniem można by lekko zmienić design mechów, kompletnie wywalić "Gundama" i seria niczego by nie straciła, bo historia jest solidna sama w sobie. Może i główne postacie to dzieciaki, ale osadzono je w takich realiach, że mucha nie siada. Wykorzystywane do niebezpiecznej i nieludzkiej pracy buntują się i obalają swoich oprawców, by zawalczyć o normalne życie. I byłoby to miałkie i luźne niczym kackupa, ale znakomicie potraktowano temat śmierci, która ciąży nad bohaterami i nigdy ich nie opuszcza. I to nie tylko czcze gadaniny, bo ludzie tutaj naprawdę zdychają. Oczywiście fani zgonów w bajkach (choćby ja) nie będą do końca zadowoleni, bo zawsze można było uśmiercić więcej bohaterów, ale warto zbytnio nie wybrzydzać, bo mogłoby być jeszcze gorzej. Na wyróżnienie zasługują też niektóre postacie, bo są dość niesztampowe. Najbardziej ze wszystkich podobał mi się jeden z głównych bohaterów, który był w zasadzie maszynką do zabijania bez emocji. Robił rozpierdziele jedne za drugimi i nieszczególnie go to ruszało. Łamał też wiele bajkowych konwencji, do których tak się już przyzwyczailiśmy, że je akceptujemy – a chyba nie powinniśmy. Weźmy np. przydługi monolog pilota mecha, który ubzdurał sobie jakieś głupoty i fandzoli od rzeczy. Normalnie musielibyśmy tego wysłuchiwać, ale od czego są postacie, które mają to wszystko w dupie? Właśnie. Tego jest więcej i wiele razy widz jest zaskakiwany bardzo pozytywnie. A same walki? Bo w końcu to seria o wielkich robotach. Są dość fajne, bo machiny to brudne, ociężałe kolosy otulone grubą stalą. Kompletnie darowano sobie CGI, co chyba dziwić nie powinno, bo to Gundam, dlatego też oglądało się to trochę oldschoolowo. Mnie się podobało, bo mechy to jedynie tło dla całej reszty a nie pierwszy plan. Z tego co zauważyłem, fani Gundamów są podzieleni (jak zawsze), ja z kolei wielkim nie jestem, więc było mi łatwo pokochać tę seryjkę. Komu polecę? Wszystkim zakochanym w wielkich robotach oraz kosmicznych dramach z interesującymi militarami, surowym klimatem, śmiercią, brutalnością oraz innymi ciekawymi motywami. Reszcie może też, bo warto zgrzeszyć dla takiej perełki.
Dimension W
Jestem rozczarowany. Miałem wygórowane oczekiwania, bo manga wydawała mi się interesująca, ale adaptacja już nie bardzo. Pierwsze docinki były kozackie i to pod względem wprowadzenia do fabuły jak i animacji, ale potem to już niestety równia pochyła. Zaśmierdziało mi to małym budżetem i cięciami materiału. Opening bardzo przypadł mi do gustu, ale scena tańca głównego boha... tandeta jak chuj – że się tak wyrażę. Ale oprócz tego jest spoko. Co mnie troszkę dziwiło w tym openingu, to też główny nacisk na starszego faceta, a nie robodziewuszkę z uszkami i ogonkiem. Normlanie szok. Muzycznie jest dość fajnie, lubię takie nutki elektro-cośtam, a zespolik to chyba ten sam co machnął op do Gangsty, niemniej tym razem bardziej mi się podoba. Walki są intrygujące, ale tracą na efekciarstwu z czasem - budżet. Reszta jest dość sztampowa, choć sama fabuła ma w sobie odrobinę finezji, której nie widuje się za często. To pewnie zasługa autora mangi, który maczał łapy nie przy innym jak samym Darker than Black. Gość ma rozmach, to trzeba przyznać. Zauważcie, że sam parring twardziel + dziewczynka występuje tu jaki i w Darkerze, a jak zobaczycie film King of Thorn (też na podstawie jego mangi) to będziecie już przekonani, że ten motyw ma wpisany w DNA. Nie potępiam, bo kreuje to ciekawe perturbacje między postaciami, ale musi być wykorzystane umiejętnie. Tutaj było dość dobrze, choć głupkowata dziewuszka lekko irytowała czasami. REASUMUJĄC. Jestem rozczarowany i chyba nic tego nie zmieni. Grzechy: zbytnie ubicie materiału i zbyt mały budżet. Potencjał był, ale nie został wykorzystany. Komu polecę więc? Ludziom szukającym czegoś innego od highschoolowej tandety. Nie polecam jednak osobok poważnym z wysokimi oczekiwaniami, bo tego tutaj nie znajdziecie.
Hai to Gensou no Grimgar
Jak wspomniałem wcześniej, bajek o tematyce "zabawy w MMO" mamy tyle, że można by stworzyć osobnego taga i postawić obok "meha" albo "shounen". Ja nazwałbym go "MMO theme" – jakby co, wiecie do kogo pisać w sprawie praw autorskich. Okej, tyle tytułem wstępu. Tym razem dewiacja od takiego powiedzmy SAO opiera się na tym, że widz wie, że bohaterowie znajdują się w świecie MMO albo jakimś pokrewnym, ale sami oni tego nie wiedzą. Ten fakt pobudza do przemyśleń, o co tutaj chodzi i to na pewno jest atut serii. Kolejnym atutem jest kompletnie inne podejście do tzw. grajndu – czyli bicia potworów dla golda i expa. Questów ci tutaj nie ma, więc pozostaje walka, by wydropić lepszy loot i kupić sobie coś fajowego u merchanta. Tak to wygląda normalnie, tutaj jednak ma się wrażenie, że bohaterowie nie są żadnymi awatarami z supermocami, a tylko zwykłymi śmiertelnikami, których przyodziano w zbroje, dano miecze oraz wyuczono podstaw magii. Innymi słowy jesteśmy świadkami osobliwych scen, gdzie cała banda wojaków nie może się uporać z jednym goblinem i o mało co nie tracili przy tym życia. Akacja z tego powodu toczy się bardzo wolno, bo przygotowania do potyczek są trudne i czasochłonne, a walka kończy się często fiaskiem, przez co nasi bohaterowie nie mogą zlewelować i zaopatrzyć się w lepszy sprzęt. Tkwią w zaklętej pętli. Nie dają sobie rady ze stworami, bo są słabi, a są słabi, bo nie dają sobie rady ze stworami. Takie podejście jest dla mnie dość świeże, więc byłem zafascynowany. Podkreślam - nie urzeczony, bo nieporadność głównej paczki kłuła mnie niemiłosiernie po oczach i nie mogłem się odpędzić od myśli, że ja napisałbym scenariusz lepiej. Potem jednak sprawa się lekko stabilizuje, bo ile można noobić, prawda? Teraz po seansie całości odbieram to trochę w taki sposób, że początek był przydługim prologiem budującym klimat i wprowadzającym do brutalnego świata, a po nim akcja zaczyna wchodzić na utarte tory – drużyna się wzmacnia i staje się silna. Oczywiście nie porzuca swojego slice-of-lifowego zacięcia, bo oprócz grajndu, mamy też pokazane ogromne ilości codziennego życia bohaterów. Do tego należy dorzucić jeszcze budujące się relacje między nimi i namiastkę romansu na szczycie tortu, który będzie miał swój finał w kolejnym sezonie (o ile powstanie). To wszystko wraz z malowanymi farbami tłami, buduje dość ciekawy, wręcz baśniowy klimat i pozwala się wciągnąć w fabułę dość skutecznie. Oczywiście możecie pałać nienawiścią do tego gatunku bądź gardzić wolniejszym tempem w budowaniu fabuły i rozbudowaną warstwą emocjonalną, a wtedy zadowoleni nie będziecie. W sumie już określiłem, komu polecam, a komu nie. Reszta zależy od was.
Ajin
Długo czekałem, żeby zobaczyć te seryjkę i nie żałuję, że miałem wysokie oczekiwania (w przeciwieństwie do Dimension W). Moja historia z tym tytułem zaczęła się dawno temu, gdy nadszarpnąłem mangę. Ta z kolei została mi zarekomendowana przez MALa po lekturze Tokijskiego Ghula – że niby podobna klimatem. Co zabawne, manga Ajina porwała mnie znacznie mniej, ale adaptacja anime spisała się na medal (odwrotnie do Tokijskiego Ghula). CGI się nie bałem, bo już Rycerze Sidonii mnie przekonali, że studio Polygon potrafi wziąć byka za rogi i pokazać całemu światu, że grafika komputerowa wcale nie jest taka zła. Fabularnie jest interesująco, choć nie podobał mi się nacisk na niektórych bohaterów. Wygląda to tak, że historia rozpoczyna się dość sztampowo, gdyż w szkole, ale z czasem pojawia się coraz więcej starszych bohaterów i po paru odcinkach okazuje się, że dzieciaki to mniejszość. Głównych postaci jest tutaj kilka i każda otrzymuje mniej więcej podobną ilość czasu ekranowego, co może się wydawać chybione na pierwszy rzut oka, ale tutaj wydaje się strzałem w dziesiątkę. Praktycznie żaden z bohaterów nie jest jednoznacznie biały, a szary albo czarny, przez co na widza wylewa się całe wiadro mroku i plugastwa, dlatego czasami ciężko kogoś darzyć sympatią, jeśli nie lubi się tego typu postaci. Ja byłem usatysfakcjonowany przez większość czasu, lecz czasami brakowało mi jeszcze dodatkowego pazura – co byłoby już całkiem nie do przyjęcia – no ale to moja specyfika. Fabuła jest interesująca, ale trzeba jej dać czas, by się rozkręciła, bo z początku może odrobinę przymulać. Ale te sceny akcji... Jakoś nie chce mi się wierzyć, że studio zrobiło wszystko odręcznie, jestem prawie pewny, że korzystali z techniki motion capture. Z tego powodu wszystkie strzelaniny i wygibasy bohaterów wyglądają cudownie. Muszę od razu zaznaczyć, że seria stawia na broń palną i materiały wybuchowe, a nie lanie się pięściami albo ciachanie mieczami, co nie jest takie oczywiste zważywszy na wątek fantastyczny, który pojawia się już od początku. Seria bardzo mi podeszła jako całość, ale czegoś w niej brakuje, by totalnie miażdżyła. Nie wystawiłem jej najwyższej oceny w tym sezonie, więc coś jest na rzeczy, prawda? Może więcej pozytywnych emocji? Jakaś interesująca drama? Romans? Albo sympatyczniejsze postacie? A może lepiej skonstruowana fabuła? Na pewno wiele rzeczy dało się zrobić lepiej, ale gdybyśmy pozmieniali za dużo, by dogodzić widzowi maintremowemu, to już nie byłoby to samo. Z muzyki muszę wyróżnić czołówkę, której mogę dać laurkę za najlepszy utwór w tym kwartale. I to chyba byłoby tyle z mojej strony. Komu polecę? Dla zwyklaka najważniejsze jest przezwyciężenie nienawiści do CGI, a potem pójdzie już z górki. Jeśli ktoś się nie boi specyficznych wizualiów, ale ceni sobie ciężki i mroczny klimat, trafił w dziesiątkę. A reszta? Radzę zostawić w spokoju.
Prince of Stride: Alternative
Co to dużo gadać, Japończycy wymyślili se dyscyplinę sportową łącząca sztafetę i parkour, i obudowali to typowo shounenową otoczką, gdzie szkolna drużyna Stride (tak się nazywa owa dyscyplina) jest reaktywowana dzięki nowej krwi i zaczyna wspinaczkę na szczyt. Początek jest trochę babski, gdyż widzimy akcję z oczu jedynej dziewczyny w drużynie, ale szczęśliwie role się poziomują z czasem i mamy po równo zewsząd. Poziom bajeczki jest dość mizerny, bo trochę przekombinowuje czasami. Mamy tu typową walkę o dominację w sporcie, ale również tajemnicę poprzedniej szkolnej drużyny, mroczną przeszłość niektórych bohaterów oraz jakąś zapomnianą przysięgę z dzieciństwa. Ogólnie jest tu tego dużo, ale jakby dość spłycone. Zakończenie takie, jak można przewidywać, nie dające szans na sequel – całe szczęście. Może troszkę przesadzam, bo seria miała swoje momenty, ale wyszło to słabo. Cóż, nie zaprzeczam, że może się komuś podobać. Polecam fanom sportówek z całą masą przystojniaków.
HaruChika: Haruta to Chika wa Seishun Suru
Seria to jakiś przedziwny miszmasz różnych gatunków. Zaczyna się jak muzyczne slife-of-life. Dziewczyna postanawia wykreować sobie w liceum nowy image, dlatego zaczyna grać na instrumencie od zera. Zapowiada się shounen z motywem treningu i poszerzania umiejętności. Nagle pojawia się jej przyjaciel z dzieciństwa, z którym miała dość zażyłe relacje, a jednocześnie zna jej prawdziwa stronę, którą stara się ukryć w szkole - śmierdzi lekko komedią romantyczną. A potem nagle orkiestrową sielankę przerywa jakaś łamigłówka kryminalna, do której bohaterowie podeszli jak detektywi, wykazując przy okazji daleko posunięta dedukcję. Więc co, kryminał? I jakby tego było mało, na samym końcu okazuje się, że główna bohaterka jest zauroczona w nauczycielu muzyki. A jakby to jeszcze wam nie wystarczyło, to tę samą fascynację okazuje jej przyjaciel z dzieciństwa. Zaraz... co? Że niby facet do faceta... WUT?! Z wypisany "WTF is this shit?!" siedziałem przed ekranem i się zastanawiałem, co ja paczę. Taki huragan wywołał pierwszy odcinek, ale jak jest naprawdę? To seria detektywistyczna z tłem muzycznym. Romansu ci tu jak na lekarstwo – może to i dobrze zważywszy na zaimplementowane pedalskie insynuacje. Same zagadki są dość prostolinijne. Wiemy, że się pojawią, wiemy, że pozwolą poszerzyć grono orkiestry o nowych członków i wiemy, że główny bohater (bo ta mała ciota jest właśnie najbłyskotliwsza z całej paczki) na pewno dojdzie do rozwiązania. Tak to wygląda w wielkim skrócie. Komu polecę więc? Fanom/kom seryjek detektywistycznych i może muzycznych, bo ta się tutaj pojawia w stosukowo małych ilościach (ale jest). Dla reszty ludzkości to kupa – nie tkać w nią paluchów.
Shoujo-tachi wa Kouya wo Mezasu
Ha, kolejna bajka o młodocianych twórcach VN. Trafiła kosa na kamień, kurwa jego mać. Nie wierzcie w to, co pokazują wam bajki, moi kochani. Życie nie jest usłane różami, jak tam. Jeśli sądzicie, że bohaterowie przeżywali jakieś trudności, to w porównaniu z rzeczywistością to tylko niewinna zabawa. W jakiś magiczny sposób nie skompletujecie sobie teamu, bo ludzi zwyczajnie nie ma, a nawet jeśli są, to nie chcą poświęcać czasu na dyrdymały. Człowiek wtedy staje przed wyborem. Albo rezygnuje z gry, albo uczy się sam pewnych rzeczy, albo zapierdala z neta co się da i liczy, że skrawki połączą się w logiczną całość i jakoś to będzie. Uwierzcie mi, przy tworzeniu VN w polskich warunkach działa idealnie prawo Murphiego – jeśli coś ma pójść źle, to pójdzie. Dobra, dosyć gorzkich żali. Co sądzę o bajce? To taka komedyjka trochę haremowo/romantyczna(?), która obrała sobie za tło tworzenie VN. Wiecie, to takie spoiwo, które łączy bohaterów, bo jakichś konkretów dotyczących tworzenia fabuły, malowania, reżyserowania, czy tworzenia planu VN nie ma tam w ogóle. Reszta ta splot różnych niesamowitych wydarzeń i masa sztuczek sprytnego scenarzysty (by nie zagłębiać się w szczegóły rzemiosła). Z realizmem ma ta bajka na bakier – ma się dobrze oglądać, a nie symulować cokolwiek. "To przecież anime, ono z założenia nie może być realistyczne" – ktoś powie. A ja mu powiem: "Panie, zobacz se Shirbako". To dobra realistyczna seryjka, więc można, jak się chce, kmioty. Dobra, tyle ode mnie. Komu polecam? Fanom serii o nietypowych motywach oraz leciutkich haremów. Oglądajcie dla samej przyjemności z fabuły, bo porad jak stworzyć VN tam brak.
Active Raid: Kidou Kyoushuushitsu Dai Hachi Gakari
Dziwna produkcja przypominająca mi trochę konstrukcją stare bajki z ubiegłych lat. Gdybym miał to jakoś osadzić w czymś konkretnym, widziałbym crossover między Patlabor a You're Under Arrest. Postaci jest wiele i każda z nich ma dość specyficzny charakter i backstory. Bajka to seria epizodycznych historyjek, które łączy postać tajemniczego złego kryjącego się w mroku. Potem oczywiście ten zły się ujawnia i bla bla bla... wszyscy wiemy, jak to się kończy. Brakowało mi tutaj pazura i pikantniejszych relacji w głównej paczce, bo jest dość nudnawo. Seryjka stara się w każdym odcinku przybliżyć nam wszystkie postacie, przez co ciężko polubić choć jedną. Innymi słowy chciano zrobić za dużo w zbyt krótkim czasie. Miałem teraz napisać: "zmarnowany potencjał", ale czy na pewno był tutaj jakikolwiek potencjał? Była to pewna próba stworzenia czegoś jakby bardziej... doroślejszego? Mam na myśli zero licealistów (a przynajmniej nie w głównej paczce) i praca w policji. Wyszło niemrawo, ale co poradzić. Komu polecę? Znudzonym szkolnymi klimatami i łaknącym pseudo-poważnych policyjnych thrillerów. I bym zapomniał – z mechami/pancerzami bojowymi.
Divine Gate
Bajka nie wnosząca do tematu niczego nowego, a nawet w pewien sposób doprowadzająca do degradacji pewnych motywów. Nasilenie osobliwości jest tutaj potwornie duże, a sens między nimi znikomy. Mamy super moce, dziwne organizacje, bogów, tajemnicze bramy spełniające życzenia oraz wiele innych dziwności. Dodatkowo na początku każdego odcinka (w trakcie trochę też) wszechwiedzący narrator przybliża nam dramatyczne przeżycia co poniektórych postaci, wprowadzając widza w ciężki klimat – a tak przynajmniej wydawało się twórcom. Przyznam się z lekkim wstydem, że pierwszy odcinek lekko mi się spodobał, bo zapowiadał mi ciekawego bohatera z konkretnymi mocami. Potem jednak okazało się, że nacisk padnie również na innych, w moich oczach słabszych, więc niejako zepsuli mi tym dalsze oglądanie. A to, co się potem działo z fabułą, woła już o pomstę do nieba. Komu polecę? Może fanom tej zachodnio-komiksowej kreski? Bo wygląda to przyzwoicie, ale niestety przekaz jest niemiłosiernie słaby. Reszcie chyba odradzam. A jeśli naprawdę chcecie, to polecam podejść do seansu z małymi oczekiwaniami – to może pomóc.
Bubuki Buranki
Znowu mechy, znowu w osobliwej oprawie wizualnej oraz o osobliwej fabule. Historia rzuca nas w wir wydarzeń dopiero pod koniec pierwszego odcinka, gdzie akcja przeskakuje kilka lat w przód. Nie wiemy za bardzo co się w zasadzie stało ani jak się do tego ustosunkować. Na początku mamy sielankę, która przeradza się w piekło dość szybko. Jeśli widz prędko nie przestawi rozumu na wyższe obroty, prawdopodobnie nie zdąży się przyzwyczaić do nawału informacji oraz postaci na ekranie. Ja osobiście preferuję wolniejszy rozwój wydarzeń, bym mógł się lepiej wczuć w świat i zrozumieć fabułę, ale cóż poradzić. Później jest trochę lepiej, bo szaleńcze tempo wyhamowuje i mamy chwilkę, by zrozumieć, co się w zasadzie wydarzyło. Od razu muszę wam coś zaspojlerować, choć w sumie nie jest to nic inwazyjnego, gdyż wchodząc na serwis typu MAL i wpisując tytuł tej bajki do razu można zauważyć, że ma prequel, który dopiero powstanie. Odnosi się do bezpośrednio do faktu, że na początku poznajemy fabułę oczami rodzeństwa, a potem tylko jednego z nich ileś tam lat później. Ten brakujący czas prawdopodobnie zostanie nam przedstawiony osobną serią z perspektywy siostry głównego bohatera. Zabieg to dość irytujący i pewnie podyktowany budżetem, ale z drugiej strony rozwiązano to w bardziej interesujący sposób, niżeli podzielić fabułę na pół i wpierw wyemitować pierwszą a potem drugą połowę. Sama historia jest typowo japońska i chyba tyle mam o niej do powiedzenia. Wiecie... drama, walki, wspólna przeszłość wrogów i przyjaciół... To, co zwykle. Graficznie zaryzykowano, gdyż prawie wszystko jest w CGI. Osobiście już się przyzwyczaiłem do tego typu wizualiów, więc nie czułem się odrzucony, ale domyślam się, że niektórzy puszczą betła na sam widok. Jak dla mnie grafika na plus, bo jej poziom był stały przez cały sezon w przeciwieństwie do malowanej. Komu polecę? Fanom mechów i ogólnie bijatyk (gdyż mechy to tylko część całości). Reszcie doradzam, bo bajka strasznie przekombinowana.
Utawarerumono: Itsuwari no Kamen
Sequel bajki, którą widziałem dawno temu. Muszę przyznać, że sam pomysł, jaki jej przyświecał, bardzo mi się podobał. Gdyby nie to, pewnie wspominałbym ją dużo gorzej, a tak cofając się myślami w przeszłość nabrałem przekonania, że historia zostanie pociągnięta do przodu dzięki tej kontynuacji. No jak zwykle się przeliczyłem. Zastanawiam się, ile spojlerować, ale skoro ktoś interesuje się kontynuacją, powinien znać poprzednią część. A jeśli nie, to odradzam dalsze czytanie. Chodzi o to, że akcja dzieje się w świecie fantasy, który tak naprawdę jest post apokaliptycznym światem ludzi, który został zasiedlony genetycznie wyhodowanymi istotami zdolnymi funkcjonować w radioaktywnych ruinach naszej cywilizacji. Właśnie ten wątek interesował mnie najbardziej. Znowu spoglądamy na świat oczami człowieka, który budzi się bez wspomnień w obcym sobie świecie pełnym dziwnych człekokształtnych istot z uszkami i ogonkami i próbuje jakoś przeżyć. Oczywiście nigdzie tego nie ma powiedziane wprost, dlatego podaję wam gotowy destylat fabuły. Niestety scenarzyści zdecydowali się skupić na historyjkach dotyczących cywilizacji człekopodobnych, nie zaś pozostałości ludzkości, co sprowadza się do tego, że bajka to tylko fantasy a nie sci-fi. Cóż mogę dodać więcej... Z tego powodu jestem dość niepocieszony. Komu więc polecę? Fanom japońskiego fantasy i przede wszystkim Utawarerumono. Bajka jest dość specyficzna, więc może przyciągnąć czyjąś uwagę, ale bez rewelacji.
Saijaku Muhai no Bahamut
Kolejna paździerz o haremowym profilu. Może serwisu tutaj nie ma za dużo, ale wszelakie inne punkty zostały spełnione w pełni. Mamy masę bohaterek o przeróżnych kolorach włosów oraz usposobieniach – od typowej tsundere aż po oddaną sadystkę. Główny bohater oczywiście trafił do żeńskiej szkoły, bo jakże rezygnować z tak znakomitego/oklepanego schematu. Potem mamy przeróżne bitki w pseudo-mechach i tego typu dyrdymały. Kolejne odcinki to historyjki wprowadzające do nowych bohaterek. Wiecie – main hero pomaga jej w potrzebie a ona się w nim zakochuje i dołącza do haremu. Wstyd się przyznać, ale pierwsze epy odrobinę mnie zaintrygowały, gdyż główny boh coś przed nami ukrywał, ale już trzeci odcinek na tłumaczy co nieco, a potem jest równia pochyła. Komu polecę? Fanom haremów i tylko im. Ciekawostka. Nienawidzę, gdy postaci męskiej głos podkłada baba, a tutaj tak jest, niemniej ja nie o tym... Rozwikłałem zagadkę, czemu to uczyniono. Dołączanie jednej z bohaterek do haremu wymagało by main hero przebrał się w damskie fatałaszki i udawał dziewczynę. Brzmiał w tej roli oczywiście wiarygodnie, gdyż miał babski głos, ale tylko z tego powodu zdecydowano się na żeńską seiyuu... Brak mi słów.
Phantasy Star Online 2 The Animation
Tak... sam tytuł zdradza, wokół czego seria będzie się skupiała... kolejny raz MMO. SAO widocznie było triggerem, które wywołało lawinę. Ale to inny temat. Co ma do zaoferowania PSO2? Miałem wrażenie podczas seansu, że seria nie wie, co ma ze sobą zrobić. Początek zapowiada okruchy życia z grą MMO, która posiada jakieś nadzwyczajne walory... zacieśniania relacji międzyludzkich...? Brzmi to idiotycznie, ale wiem z doświadczenia, że można się nieźle bawić z innymi ludźmi poprzez granie wspólnie w gry komputerowe. Niemniej oczywiście tutaj zostało to lekko przegięte w typowo japoński sposób. I może seria by się obroniła w tym gatunku, ale scenarzystom było mało i poszli o krok dalej i uczynili, że ta gra to w zasadzie nie gra, tylko jakieś niewidomo co. Główny bohater zaczyna prowadzić podwójne życie – z jednej strony obowiązki szkolne a z drugiej ratuje świat przed anihilacją. To już przegięło jak dla mnie pałę, bo kompletnie nie było ku temu logicznych przesłanek. Nie żebym był zachwycony poprzednim konceptem, ale miało to niejako ręce i nogi, a tak przekombinowano i mamy takie cuś – ni to pies, ni to wydra. A zakończenie to tak nagle jebnęło i nic się nie zmieniło w zasadzie. To chyba tyle ode mnie. Komu polecę? Fanom tego dość młodego gatunku bajek o tematyce MMO. I może lekkich seryjek szkolnych...(?)
Dagashi Kashi
Kompletnie nie miałem pojęcia, czego się spodziewać po tej serii. Wiedziałem jedynie, że ma dość specyficzną old-schoolową kreskę i nie stroni od fanserwisu. Myślałem, że to będzie jakiś harem, a przynajmniej komedia ecchi. Moje przewidywania się nie powiodły, gdyż bajka okazała się być kącikiem tematycznym poświęconym japońskim przekąskom czy to słodkim, czy to słonym. Ecchi tutaj jest, ale jako dodatek, czy bardziej jako przyprawa do tematyki edukacyjnej (bo chyba te wszystkie rzeczy pokazane w bajce nie są wyssane z palca, prawda? uprzejmie zakładam, że to prawdziwe informacje). Powiem szczerze, że seria mnie nudziła, gdyż rozpływała się nad czymś, czego kompletnie nie ogarniam. W zasadzie każdy odcinek był podzielony na dwa kawałki, a każdy z nich skupiał się na jakimś japońskim przysmaku/ach, które były dość dokładnie omawiane. Z przykrością muszę oświadczyć, że się przejechałem na własnym hype-trainie, gdyż wyobraziłem sobie złote góry po paru memach i gifach. W rzeczywistości to dość hermetyczna bajka skierowana do japońskiego odbiorcy, który czai bazę. Ja jestem europejskim barbarzyńcą, więc się nie znam. Komu polecę? Tym, którzy po przeczytaniu tej notki, dalej się łudzą, że wyniosą coś wartościowego z tej seryjki. Reszcie oczywiście odradzam.
Podsumowanie
Offline
Offline
Że ci się chciało, facet. Ja bym pewnie nie dał rady tyle opisać, a co obejrzeć.
Offline
Co do tego w Schwarzesmarken:
Pozostało teraz oczekiwanie na VN.
Ostatnio edytowany przez marek2fgc (2016-04-20 20:24:18)
Offline
Dzięki za info
Zobaczę sobie tego God Eatera, choć wstawi z psp wyglądały dla mnie lepiej niż pierwsze 2 epki.
Jeszcze nie wiem jak z resztą, ale jeśli masz na myśli stronę wizualną to w Ufo - jak to było wspomniane wyżej - napotkano na wiele problemów w czasie produkcji, które były związane między innymi ze specyficznym stylem graficznym. Skutkowało to licznymi obsuwami i brakiem wykończenia szaty graficznej tytułu, natomiast wersja na BD może pod tym względem pokazać pazur, gdy już ukaże się w całości.
http://i.imgur.com/cEpDfxC.gifv
Ostatnio edytowany przez UndeadHunter (2016-04-20 21:29:49)
Offline
Offline
Anime 2016 - jakie polecacie? Nie chce mi się w gąszczu crapu i shitu szukać perełek.
PC: i5 6600k, Gainward Phoenix GTX 970, DDR4 16Gb 3200Mhz.
Offline
dulu
Yeah, I hear that often. Akurat mi pisanie przychodzi gorzej, bo samo oglądanie jest dość statyczne i mogę sobie biernie leżeć podczas tej czynności.
marek2fgc
Z mojej strony było to tylko gdybanie, a ustosunkowałem się jedynie do opinii wyczytanej na necie podczas researchu. Znasz się na rzeczy w przeciwieństwie do mnie, więc nie wypada polemizować.
UndeadHunter
jeśli ma to wyglądać lepiej niż wyglądało, to chylę czoła i się nie dziwię, że budżetu nie stykło.
LagoonCompany
"Pierwsze wrażenia" to w zasadzie znachorstwo i bajdurzenie na resorach. Po drugie - nie napisałbym niczego więcej od pierwszego lepszego synopsisa na jakimś serwisie z bajkami. Po trzecie - w tamtym sezonie obejrzałem sobie po odcinku ze wszystkich pozycji i 95% bardzo mnie zachęciło, a ostatecznie tylko kilka spełniło oczekiwania, więc nie należny wierzyć "pierwszym wrażeniom". Po czwarte - jak mnie pamięć nie myli, ktoś już sobie robi takie ala zapowiedzi nowych sezonów (nawet na YT), a pierwsze wrażenia niewiele by się od tego różniły. Po piąte - nie jestem żadnym cenionym ciałem opiniotwórczym, więc zwyczajnie nadużywałbym cierpliwości użytkowników NAZI... pardon, ANSI swoimi kolejnymi wypocinami i ktoś mógłby mnie zjechać za pisanie dyrdymał (na razie jestem tolerowany), a raz na trzy miesiące to chyba nie za często.
Gdybym miał kanał na YT i trzepał z tego gelt, wtedy pewnie zasypywałbym internet nie tylko "pierwszymi wrażeniami", ale również "wczesnymi przewidywaniami", "wrażeniami po połowie sezonu" i "końcowymi werdyktami". Na tę chwilę preferuję formy felietonowe, więc może kiedyś jakiś napiszę, np. "O wyższości yayoi nad moe".
Tanis
Polecam przejrzeć moje wpisy od pierwszego do Ajina, reszta to paździeż, może znajdziesz coś ciekawego. Ułożyłem sobie top5, ale go tu nie zamieściłem. Jeśli ma ci to pomóc, to proszę:
1. Boku dake ga Inai Machi
2. Ajin
3. Haikyuu!! Second Season
4. Mobile Suit Gundam: Iron-Blooded Orphans
5. Hai to Gensou no Grimgar
Ostatnio edytowany przez darthdragon (2016-04-21 20:42:00)
Offline
Offline
Pomysł tego typu od dawna chodził mi po głowie, ale tylko chodził. Do realizacji jest potrzebne wiele rzeczy jak dobry sprzęt nagrywający i wyciszone pomieszczenie - bo wiesz, lubię profesjonalizm. Z tym tłem bajkowym jest problem, bo np. taki trailer, OP czy ED prawie zawsze jest na czarnej liście i bot YT bezlitośnie blokuje takie materiały na amen. Akurat to wiem, bo coś mnie pokusiło, by wrzucić sobie na mój kanał YT parę openingów i edningów i męczyłem się bardzo z tymi upierdliwymi algorytmami. Ostatecznie mi się udało, ale efekt końcowy nie jest zadowalający. AMV? Miałbym podpierdzielać cudze prace? Sam robię AMV, więc wiem, ile to pracy. To byłoby nieetyczne, bo sam jestem twórcą. Pozostawałoby mi więc skleić coś sam, ale wtedy trzeba się napracować. A pozostaje jeszcze kwestia, czy byłbym zadowolony z ogólnej formuły. Osobiście preferowałbym właśnie coś, co wykorzystywałoby do narracji audio jak i wideo - skoro już miałbym robić klipy wideo. Widziałbym prześmiewczą i cyniczną otoczkę, pełno gagów i na ekranie korespondujące sceny. Ale to z kolei zajęłoby mi jeszcze więcej czasu. A nie należy zapominać o tym, zarabianie na zawartości odebranej komuś innemu bez pozwolenia (anime) jest śmierdzącym tematem. A pomijam już w ogóle marketing i promocję swoich ytubowych wypocin, by ktokolwiek to oglądał.
Offline
Ja tam zawsze lubię poczytać twoje wypociny na koniec sezonu, chociaż zwykle oglądam 1/4 tego co podsumowujesz i nie ze wszystkim się do końca zgadzam.
Filmik też bym chętnie sprawdził, gdyby takowy powstał.
Offline