Nie jesteś zalogowany.
Nadszedł ten czas, moi kochani. Wiem, że po czasie, ale postanowiłem się nie śpieszyć i oglądać bajki z większą uwagą. Jak zapewne zauważyliście, kącik zmienił nazwę. Zostało to podyktowane słabnącym poziomem bajek, co ten sezon miał zweryfikować.
Jeśli interesują was oceny na MAL, jakie wystawiłem, dodajcie mnie do przyjaciół.
Podsumowanie lato/jesień czas zacząć. Miłej lektury!
ReLIFE
Jestem człowiek cierpliwym, więc nie rzuciłem się na to od razu, a spokojnie poczekałem do końca sezonu. Jaki był w tym mój motyw? Lubię oglądać w kupie. No i liczyłem gdzieś w głębi, że zmaksymalizuję w ten sposób miłe wrażenia z serii. No ale doczekałem się perfidnego spojlera ze strony mojego znajomego (Krejn) i to dość obrzydziło mi seans jeszcze przed jego rozpoczęciem. No ale zobaczyć trzeba, więc i to uczyniłem. Powiem tak, to nie mogło się skończyć dobrze. Sam pomysł na serię tego typu jest dosyć oryginalny i za to pochwałę wystawić muszę bez dwóch zdań, tyle że poprowadzenie fabuły dalej jest już podręcznikowym zwaleniem dobrej koncepcji. Do czego piję? Brakowało tutaj pazura w wielu aspektach. Seria droczy się z widzem, rzucając mu mięcho, ale moment później mięcho znika, a zostaje jedynie micha z wodą. Oprócz paru fajnych motywów (które, co ciekawe, były wątkami głównego bohatera), reszta to popieprzone szkolne slice-of-life z miałką dramą, irytującymi wątkami, obrażalskimi smarkaczami i przedszkolnym romansem. A co w tym czasie robi nasz bohater? No rozwiązuje te wszystkie problemy. Raz kogoś swata, raz pojednuje. A co z jego wątkami? "Dorosły facet wraca do szkoły" to idealny motyw na coś cool, a tutaj zostało to prawie całkowicie pomięte. Ja dobrze wiem, z czego wynika taka konstrukcja fabuły, ale to nie umniejsza mojej irytacji. Manga jeszcze powstaje, więc postąpiono słusznie i nie wymyślono żadnego zapychacza. Pozostawiono otwartą furtkę na kontynuację, ale w moim odczuciu fabuła zatrzymała się gdzieś w połowie drogi do finału. Z tego też powodu widz pozostał z niczym. Dzieciaki rozwijają swoje szkolne historie, a głównemu bohaterowi pozostaje gorycz nadchodzącego wielkimi krokami zakończenia jego przygód. Niby coś tam wskazuje, że chyba uśmiechnęło się do niego szczęście, ale do zwieńczenia jest tak daleko, że sam przecierałem oczy ze zdumienia, że to już koniec. Gdyby ta seria była dwukwartalnikiem i miała porządne zakończenie, to byłbym prawdopodobnie usatysfakcjonowany, a tak jestem jedynie rozdrażniony. A jakby tego było mało, wprowadzono tam pewny zabieg fabularny objawiający się tym, że dwudziestosiedmiolatek jest przedstawiony jako ofiara losu i sportowy niedorozwój. Oczywiście od razu musi chlać browary i palić papierosy, bo jakżeby nie, to przecież synonimy dorosłości. Ja osobiście mam tyle samo lat i jestem teraz w najlepszej formie od lat (nie chwaląc się), więc kompletnie tego nie akceptuję. Zgodzę się, że brak ruchu upośledza fizycznie, ale różnica 10 lat (17-27) nie ma w zasadzie żadnego znaczenia, można już w wieku licealnym zastać się jak stary dziad. Może tylko niepotrzebnie się unoszę, ale te drobne szpilki obrzydzały mi seans, dlatego nie mogłem wystawić oceny nawet zbliżonej do średniej na MAL. Ogólnie seria nie jest zła, ale odrobinę krytyki źle jej nie zrobi. Komu więc polecę? Fanom szkolnych slice-of-life bez większej dramy ani romansu. Może komuś jeszcze, ale ciężko mi powiedzieć, bo sam się trochę zawiodłem.
Berserk (2016)
Jestem fanem Berserka, więc wyobrażacie sobie moją rozsypkę. To jedna z tych produkcji, które bardzo ciężko oddać w postaci animowanej z powodu ogromnej ilości nagości, przemocy i różnego innego plugastwa akceptowalnego w mandze. I chyba z tego powodu dotychczas nikt nie zabierał się za ekranizację tej części historii o czarnym mieczniku. Mój hajp rzecz jasna szybko został ostudzony przez znienawidzone CGI, no ale Ajin oraz Shidonia no Kishi bardzo mi się podobały pomimo tej techniki, więc, że tak powiem, obniżyłem swoje wymagania. Jednak nawet one nie wytrzymały tego, co nadeszło. Moim zdaniem Berserk jest reżyserskim gniotem. Dla tego człowieka 3d było niczym nowa zabawka dla małego dziecka. Gdzie nie spojrzeć "efektowane" kadrowanie, obroty kamery, objeżdżanie całej sceny ze wszystkich stron i kątów, jakby chciał wykrzyczeć w twarz widza: "Patrzcie, jakie zajebiste 3d!". Nie ma różnicy, czy tworzymy coś w 2d, 3d czy nagrywamy na żywca, zasady kompozycji pozostają takie same. Źle się dzieje, jeśli ktoś zapomina o tym, czego się nauczył przez lata z powodu nowej zabawki. Może to oznaka niedojrzałości reżyserskiej? Nie mi to oceniać. Ktoś może nie zauważyć rzeczy, o których mówię, ale już z początku serii pojawiały się sceny, które były tak chaotycznie zmontowane, że trudno było się połapać co i gdzie. I kolejny paradoks. W innych seriach 3d jest zwykle używane do postaci w tle, a tutaj na odwrót, gdyż ważne postacie są trójwymiarowe, zaś mniej istotne w statycznych scenach malowane ręcznie. Ale nawet pomimo tego wszystkiego, momentami miałem ciarki na plecach z ekscytacji. Jak się nad tym głębiej zastanowić, to możliwe, że to wina tego, że kocham mangę, nie że ta podła adaptacja miała przebłyski geniuszu. No chyba, że to po kosztach zrobiona kampania marketingowa mangi, która ma zostać sprzedana po raz kolejny. Wtedy miałoby to jakiś tam sens... No ale cóż. Żal ściska mi serce, ale dobrej oceny nie wystawię. Dalsze pastwienie się nad tą adaptacją byłaby już chyba sadyzmem, gdyż każdy widzi, co się tutaj odpierdzieliło. Komu polecę? Pewnie fanom Berserka, bo jak powiadają: "Dobra psu i mucha". A pozostałym? Może fanom mrocznego fantasy w japońskim wydaniu, bo takich produkcji jest dosyć mało. A nuż się komuś spodoba...
Re:Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu
Seria ta nie należy do najoryginalniejszych, gdyż jej esencja to mieszanina dwóch gatunków. Pierwszym jest bardzo popularny dzisiaj motyw: "przeniosłem się do magicznego świata". Drugim zaś jest wierna kalka (by nie wychodzić poza Japonię) "All You Need Is Kill". Z tej dość nietypowej mieszaniny powstało to coś, co jest nierównym rollercosterem pełnym emocji i ciekawych pomysłów, przeplatających się z odrobiną nudy i frustracji. Moim zdaniem seria znalazła ciekawe panaceum na odwieczny problem pisarski, a mianowicie, których bohaterów zabić, by nie zezłościć fanów, a jednocześnie wywrzeć silny emocjonalny impakt. Chyba w naszym kręgu kulturowym zabijanie postaci w filmach i książkach nie jest zbytnim problemem (choć ja mam złe wspomnienia z Grą o Tron), to w Japonii coś takiego istnieje i zbiera swoje żniwo poprzez rosnąca miałkość nowszych produkcji, które jak ognia boją się w realistyczny sposób pokazać śmierć, a postacie (czasami nawet negatywne) chronią tak zwanym "plot armorem". Ta historia wychodzi temu naprzeciw i nie szczędzi nam zgonów głównych postaci i to czasami bardzo makabrycznych. Różnica polega na tym, tutaj pojawia się mechanizm cofania w czasie. I choć fana makabry (mnie) nie satysfakcjonuje to do końca, to jest to znacznie lepsze rozwiązanie niż niezniszczalne postacie. Genialnym zabiegiem było sprawienie, że główny bohater nie może podzielić się swoimi doświadczeniami z nikim. W sprawia, że widz bardzo się z nim zżywa i utożsamia się z jego katuszami, które w dalszych arkach są dość intensywne. Gdyby nie to, ja przynajmniej miałbym duży problem, by go polubić. Miał być cool śmieszkiem rzucającym na prawo i lewo żartami rozumianymi tylko przez niego i widza, co jeszcze dodatkowo miało zacieśnić tę relację, ale jego nieporadność okazała się w moim przypadku porażająca. Robił z siebie durnia do przesady, co bardzo wkurzało. Potem zaczął się trochę zmieniać, ale wtedy seria się skończyła, więc nie było mi dane doświadczyć, czy jego charakter stał się bardziej znośny. Nie podobała mi się struktura prowadzenia fabuły. Wygląda to tak, że bohater przedziera się przez kilka iteracji swojego życia i po zdobyciu potrzebnych informacji udaje mu się przejść punkt krytyczny praktycznie w idealnym stanie. To się czuje. Wystarczy chwila, by zauważyć, że ta iteracja będzie tą udaną. Dotychczas tylko raz udało się serii mnie oszukać, bo już myślałem, że to koniec, a tu jeb. Jak na mój gust ilość iteracji jest stanowczo za mała, by osiągnąć tak idealny rezultat. Raz wszystko się nie udaje, a raz mamy kompletny happy end. Nie wiem, jak było w książce, ale w anime to raziło brakiem konsekwencji, bo niby świat nie powinien rozpieszczać głównego bohatera, a jednak za wiele mu się udaje w zbyt krótkim czasie. No ale dosyć o tym, bo muszę wspomnieć o czymś, co jest rzadko spotykane w tego typu seriach, czyli o wielowarstwowości bohaterów. Tutaj prawie zawsze pierwsze wrażenie jest złudne i gdyby nie wielokrotne powtarzanie pewnych sytuacji przez głównego bohatera, nie poznalibyśmy wielu ukrytych aspektów pewnych postaci. I przeważnie chodzi tutaj o ich ukryte problemy albo mroczne strony. Nieważne jak słitaśna loli pojawi się na ekranie, prawdopodobnie będzie mogła rozpaćkać głównego herosa skinieniem małego palca – takie czasy. To było bardzo odżywcze, gdyż heremu ci tutaj brak, a seria stała akcją a nie cyckami. Niemniej zdarzyły się dłużyzny, przez które widz musiał się przebić z trudem. Od razu widać, w czym autor czuje się lepiej, komediowych okruchach życia czy krwawej dramie. Momentami nawet trzymałem kciuki za to, żeby ktoś zdechnął, bo nuda wręcz wylewała się z ekranu. Na szczęście po tych falach dłużyzn dowalili takim arkiem, że głowa mała. Reasumując, seria to ciekawy eksperyment, który stara się ze wszystkich sił nie być jednowymiarowym, bo raz wprowadza wątki iście detektywistyczne, drugi raz lekko romansowe, a trzeci polityczne i militarne. Dodatkowo seria stara się nie polegać tylko na motywie cofania czasu i momentami wiele odcinków pod rząd bohater walczy o życie, jakby miał naprawdę zakończyć żywot, starając się to sprzedać widzowi. Pojawiały się nawet próby na kompletnie inną narrację, wprowadzając elementy horroru, psychologicznego thrillera i choroby psychicznej. Czy ta zabawa formą była na chłodno wykalkulowanym przez autora zabiegiem, czy przebłyskiem geniuszu, to już nie mi oceniać. Ujmując konkluzję w krótkich żołnierskich słowach: "podobało mi się". Komu polecę? Ludziom, których nie odstrasza nadużywany ostatnio motyw podróży do alternatywnego świata fantasy. Bo oprócz tego faktu, wszystko jest dość świeże i nawet kompletnie nieinnowacyjny motyw cofania w czasie w takim połączeniu daje radę. A pozostali? Warto spróbować, najwyżej porzucicie.
New Game!
Kolejna z tych produkcji, które skupiają się na tworzeniu gier komputerowych. Ty razem nie są to dzieciaki z liceum, a dorośli ludzie tworzący gry profesjonalnie. Główna bohatera postanawia po ukończeniu szkoły się zatrudnić w firmie i robić to, co kocha. Tyle że nic nie potrafi, a rzuca się na głęboką wodę, bo uwaga, uwaga, chce robić grę 3d, nie zaś oklepane już VN. Tak też zaczyna się jej przygoda. Powiem tak, esencja tej serii to typowe babskie sranie w banie, gdyż wszyscy bohaterowie bez wyjątku to babki. Może granica yuri nie została jeszcze w pełni przekroczona, ale kobiety dalej posuwają się w okazywaniu między sobą zażyłości niźli faceci, więc dziwnych sytuacji jest tutaj wiele. I to moim skromnym zdaniem największa bolączka tej produkcji, bo praca przy grze, tym bardziej w środowisku 3d, to masa technicznej gadaniny i ciągłych problemów z oprogramowaniem, tutaj jednak słitaśny slice-of-life wziął górę i praktycznie nie uświadczmy nawet szczypty hardkorowego gamedeva. Ja jako grafik 3d czułem minimalny pociąg do tej produkcji podczas seansu, ale to trochę za mało, by mnie z sukcesem zatrzymać przy ekranie. Tym bardziej, że główna bohaterka specjalizowała się w obsłudze programu Maya z Autodeska, a ja natomiast jestem Blenderowiczem – tłumacząc na język ludzki, w realu zostalibyśmy zażartymi wrogami. W całej produkcji chyba tylko jeden fachowy wątek rzucił mi się w oczy, gdy bohaterka została skarcona, że jej modele generują errory w silniku z gry z powodu błędnie przypisanego ID do materiału obiektu. Oprócz tego wszystko było kompletnie laickie i banalne w odbiorze dla niedzielnego widza. Komu polecam? Fanom anime pokroju Shirobako, tyle że z mniejszym naciskiem na realizm, a o wiele większym na relacje miedzy bohaterkami – słitaśne babki robiące słitaśne rzeczy. Dla reszty populacji pozycja egzotyczna i pewnie słaba do oglądania. Poprawcie mnie, jak się mylę.
Taboo Tattoo
W zasadzie nie wiem, co tutaj napisać. Gdzieś tam w odmętach kiczu i głupkowatej fabuły MOŻE i krył się jakiś potencjał, ale został on zmarnowany. Powtarzam: MOŻE. Bajka to typowa seria dzieciaki + supermoce z twistem w postaci majaczącego w tle konfliktu wojskowego i odrobiny polityki. Świat został nakreślony dość idiotycznie, więc trudno to wszystko brać na poważnie. Jedyna rzecz, która wydaje się trochę interesująca to brutalność i pojawiające się dość często zgony. Sęk jednak w tym, że epatująca z ekranu głupota i wciśnięte na siłę żarty sytuacyjne skutecznie nie pozwalają się widzowi wczuć w dramat, dlatego śmierć jest przez nas brana trochę na zasadzie: "No trudno, stało się". No i zostało jeszcze coś, co najbardziej kłuło w oczy, a mianowicie kreska, a uściślając – animacja. Budżetu ja ci tutaj nie widzieć. Miało się wrażenie, że ogląda się próby młodego animatora pod nadzorem niedoświadczonego reżysera. Jedne sceny ociekały biedą (statyczne) inne miały być zajebiste a wyszły tak se. Moim skromnym zdaniem tego typu produkcje nie powinny w ogóle powstawać, bo zwyczajnie wyglądają pokracznie. Czy zanotowałem jakieś zalety? Może jedna czy dwie, ale nie mam zamiaru ich wyciągać, gdyż produkcji nie polecam – nikomu. Lepiej poświęcić swój czas na coś produktywniejszego.
Masou Gakuen HxH
Przewiduję, że produkcja ta będzie hitem na Blu-ray. A czemóż to? – zapyta ktoś nieobeznany w temacie. Z powodu cycków – odpowiem pełen przekonania. Ilość cenzury w tej serii przeraża, a byłem przekonany, że dobrałem się do wersji uncesored. Może zawaliłem? To w sumie nie istotne, bo przesłanie bajki do mnie dotarło a i jestem już za stary, by się rajcować malowanymi cycochami. Tym bardziej, że o romantyzmie i namiętności nie ma tutaj mowy, bo wszystko jest chamskie do bólu. A teraz szoker – to seria z minimehami (czyt. pancerzami bojowymi), więc chodzi tutaj głównie o walkę. Jak wpleciono do tego wszystkiego cycki? No tak, że poprzez obmacywanie pilotki (operatorki) odnawiają się jej pokłady energii. I jakby mogło tu zabraknąć głównego bohatera. No jest. Dość uprzedmiotowiony, bo jego rolą jest w zasadzie poznać pragnienia dziewuszek i zaspokoić je tak, by te szczytowały. I tyle w sumie. Po czasie nawet zauważamy, że podchodzi on do całej sprawy dość profesjonalnie, nie czerpiąc dużej frajdy z powierzonego mu zadania. Ot praca jak każda inna. Ale teraz pytanie fundamentalne, czy taka koncepcja mogła odnieść sukces? Stanowczo nie. To tylko płytki skok na kasę nic ponadto. Komu polecę? Fanom tępych seryjek z cyckami. Ale jeśli już mam doradzić coś wartościowego, to kategorycznie polecam poczekać na wydanie Blu-ray. A z tego gatunku moim (skromnym) zdaniem znacznie lepiej wypada Kenzen Robo Daimidaler, który bawi stosunkowo dobrą komedią (również moim zdaniem).
Servamp
Seria nie prezentująca sobą niczego specjalnego, ot taki shounen z bardzo głupkowatą fabułą i walkami. Co go wyróżnia od reszty braci? To że targetem wcale nie musi być męska widownia, bo pełno tutaj przystojniaków z problemami emocjonalnymi. Chyba nie znalazłem postaci, która byłaby bez skazy, albo jej nikczemne zachowanie nie wynikałby z ran z przeszłości. To właśnie sprawiło, że miałem dość mieszane uczucia co do całości. Nie, żeby zalatywało mi tu padalstwem czy cuś, ale miało się wrażenie, że bohaterowie się przesadnie zniewieściali. Co dodatkowo pogłębia fakt, że w tagach jest "josei". Osobiście nie uważam, by serię dało się tak łatwo zaszufladkować, ale na pewno nie należy ona do typowych bijatyk. W sumie mogłem sobie darować tę notkę, ale co mi tam. Komu polecę? Miłośnikom starć przystojniaków z supermocami okraszonych pełnym emocji pudrem. Nie polecam zaś reszcie. Bajka to tylko słaby średniaczek, więc nie warto brudzić sobie rąk.
Fukigen na Mononokean
W ogromnym skrócie jest to luźna wariacja Natsume Yuujinchou. Dla osoby dłużej siedzącej w bajkach tyle wystarczy, by zdecydować, czy ta produkcja się komuś spodoba czy też nie. Ale z dziennikarskiej powinności wypadałoby dorzucić jeszcze parę słów od siebie. Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem w serii tego typu, to czy wstępują tu walki. Bo w końcu mamy świat ludzi i niewidzialnych demonów, prawda? No ale moje wątpliwości zostały dość szybko rozwiane bardzo spokojnym i pełnym ciepłych uczuć pierwszym odcinkiem. Drugi zapowiadał się poważniej, ale dość szybko wyprowadzono mnie z tego złudnego wrażenia. Potem w zasadzie jest tylko jedna groźniejsza sytuacja, w wszystkie pozostałe są milusie. Główni bohaterowie (a najbardziej jeden z nich) rozwiązują problemy demonów, w ten sposób zaskarbiając sobie ich uczucia, co zawsze kończy się happy endem. Świat tutaj jest bardzo łaskawy i nieważne, na co spojrzymy, wiemy, że wyniknie z tego coś dobrego. Miłość, dobroć i braterstwo po pewnym czasie zaczynają wychodzić świadomemu widzowi bokiem, bo ile można. Choć seria ogólnie mi się podobała, to powoli pojawiało się zmęczenie materiału, które coraz bardziej dawało o sobie znać. Gdyby nie wątki z postacią żeńską, które minimalnie dodawały pikanterii, oraz ostatni ark chcący wmówić widzowi, że może stać się coś smutnego, to pewnie miałbym problem z dokończeniem. Szczęśliwie autorka (?) sukcesywnie dorzucała do kotła nowe składniki, przez co całość była jadalna. Od razu zaznaczę, że w drugim sezonie może być już ciężko, by mnie zadowolić – taką samą sytuację miałem ze wspomnianym wcześniej Natsume Yuujinchou. Co będzie w przyszłości, czas pokaże. Jak na razie oglądało się przyjemnie, ale bez rewelacji. Komu polecę? Fanom stonowanych okruch życia ze światem duchów i demonów na pierwszym planie bez żadnych walk i niebezpieczeństw a jedynie nudnej codzienności, gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Nie polecam pozostałym, no chyba, że czujecie się na siłach, by zobaczyć coś spokojniejszego.
Battery
Początkowo sobie pomyślałem, że szykuje się seria taka jak inne o baseballu. Oczywiście, gdzieś głęboko liczyłem na coś kompletnie innego od pozostałych przedstawicieli gatunku. Zresztą, co ciekawe, ostatnimi czasy produkuje się bardzo mało sportówek o baseballu, więc i mój apetyt był wyjątkowo zaostrzony. Co się okazało? To nie było coś, czego można by się spodziewać. To nie shounen, a seria psychologiczna z elementami okruch życia. Zapowiada się intrygująco – pomyślałem. Jakoś od razu przypominał mi się Ping Pong the Animation i chyba trochę zbytnio się nahajpowałem. Bohaterowie to zgraja dość osobliwych indywiduów, których dość ciężko polubić, a co najgorsze, każdy z nich posiada problemy emocjonalne. Czas antenowy poświęcony na te jakże "ważne elementy" momentami przeważał nad samym basebollem, więc naprawdę ciężko nazwać to serią sportową. Bo, nie licząc wewnętrznych problemów głównych postaci, sam motyw sportowy jest oklepany do bólu, bo mamy odwieczną walkę miotacza i pałkarza. A co jeszcze gorsze, ich rywalizacja nie ma konkluzji, bo wtedy seria się kończy. Niby odgłosy coś nam sugerują, ale sam nie wiem, jak je intepretować, więc pozostawię sprawę otwartą. Prawdę powiedziawszy, seria była dość ciężka w odbiorze przez swoje pseudo głębokie rozważania i prezentowanie bohaterów jako nielogicznych dziwaków. Naprawdę ciężko czasami zrozumieć motywację pewnych postaci, przez co wydają się irytującymi bubkami, zamiast przyciągać do siebie uwagę widza. Ale mi mimo tego wystawiłem serii notę, która jest stanowczo zawyżona, gdy zgodnie ze wzorem "średnia na MAL – 2" powinno być 4. A czemu? Bo oprócz irytacji czułem również dziwne zainteresowanie. Ciężko to opisać. Komu więc polecę? Fanom sportówek w niesztampowej edycji i nie bojącym się odpychających bohaterów z problemami.
Tales of Zestiria the X
Chyba całą minutę zajęło mi zauważenie, że anime wyszło spod dłuta ufotable (wychodzę z wprawy). Ich tła oraz kolorystyka są na tyle specyficzne, że ciężko się pomylić. A to oznacza, że wizualnie nie mam wiele do zarzucenia tejże produkcji. A co z resztą? Wydaje mi się, że gdyby nie to właśnie studio, byłoby znacznie gorzej. Seria to epickie fantasy z pięknymi widokami, efektownymi walkami i masą efekciarstwa, które pasowało tutaj idealnie co całości. Jestem przekonany, że mniej zapierające wdech wizualia zwyczajnie odebrałyby widzowi frajdę z oglądania i uczyniły niektóre sceny mniej przyjemnymi w odbiorze. Momentami może się nawet wydawać, że oglądamy kinówkę, a nie serię tv. Niewiele studiów może sobie pozwolić na takie fajerwerki i nawet jeśli czasami oczy kłuły lekkie cięcia budżetowe, to ogólne wrażenia pozostawały pozytywne. Fabuła natomiast pozostawała chyba najsłabszym ogniwem całości, bo była dość przewidywalna i sztampowa w swojej formule fantasy. Legendarny bohater ratuje świat przed mocami zła. Sami przyznajcie, jak to wygląda. No i właśnie z tego powodu seria nie może otrzymać najwyższych not. Wizualia i cudowna muzyka nie zrekompensują dość prostej i mało ekscytującej fabuły. Ale to nie znaczy, że serię męczyłem. Seans przeleciał mi dość gładko i wspominam go miło, tyle że niczego nie urwał. Produkcja jest niezobowiązującym średniakiem, którym należy sycić oczy i nie zastanawiać się nad niczym. Komu polecę? Zamiłowanym w epickich historiach fantasy, gdzie ścierają się siły dobra i zła na monstrualną skalę. Nie polecam zaś ludziom szukającym czegoś głębszego. Chyba tyle ode mnie.
Qualidea Code
Jak w koncertowy sposób zwalić obiecujący pomysł? W tym anime jest dość dobry poradnik. Nie, żebym się zachwycał fabułą czy coś, ale gwoździem do trumny tej produkcji jest bardzo słabe wykonanie objawiające się budżetem wielkości kieszonkowego dla dwunastolatka. A moje wrażenie jest jeszcze dodatkowo pogłębione seansem poprzedniego tytułu. Oglądając dalsze odcinki, ma się wrażenie, że wszystko było zaplanowane i nagrano nawet ścieżkę audio, lecz nie styknęło na wideo. W tej chwili mógłbym się pastwić na tą serią i wypisywać sceny, gdzie mnie to szczególnie uwierało, ale jaki jest w tym sens? Może zamiast oczywistego napiszę o czymś wstydliwym z mojego punktu widzenia. Chodzi o to, że pierwsze odcinki mi się spodobały. Były dość nietypowe i jakby lekko odświeżające. Postacie mocno po siebie jechały różnymi bluzgami i nawet dało się niektóre polubić. Dodatkowo były bardzo silne, jakby przecząc utartym standardom bohaterów bajek. Nawet w tle dało się wyczuć coś na pozór dziwnej tajemnicy, która przygotowywała nas na mózgo-jeba. Szkoda tylko, że z perspektywy zakończenia serii, tajemnica okazała się niezbyt odkrywcza, ale to już wina mojego wieloletniego stażu w bajkach. Zastanawia mnie, jakby się to wszystko oglądało z lepszymi wizualiami, ale już nigdy się tego nie dowiem. Komu więc polecę? Fanom lekko nietypowych seryjek z motywem dzieciaki kontra rasa obcych najeźdźców. Nie polecam zaś reszcie, gdyż bieda wylewa się z ekranu im dalej w historię, czasami wręcz można zapłakać krwawymi łzami.
Rewrite
Ciężko mi podejść do tej serii emocjonalnie, gdyż nie żywiłem do niej żadnych uczuć, a tym bardziej nie miałem oczekiwań. Zauważyłem ciekawą rzecz, a mianowicie chodzi o visual novele studia Key. Ich produkcje są prawie zawsze wysoko oceniane, więc aż samo się prosi, by zrobić z nich anime i napchać kabzę srebrnikami. Tylko, że z tego, co pamiętam, dobre adaptacje wyszły jedynie od studia KyoAni, a jak kto inny się za to brał, to sprawa nie wyglądała już tak różowo. Jaki może być tego powód? Opcji jest kilka: albo KyoAni są tacy dobrzy w robieniu adaptacji (bo jak da się im słaby scenariusz, to robią słabą bajkę – o czym się już przekonaliśmy), albo KyoAni mierzy umiejętnie siły na zamiary, albo ma zwyczajnie farta z VNami Key. Co by nie było prawdą, Rewrite to adaptacją VN tegoż właśnie studia i zgadnijcie jaka była. Zgadliście, była słaba. Ja osobiście nie zrobiłem risercza, więc gdzieś po 2 epkach zauważyłem, że to właśnie Key stworzył oryginalny materiał. Ich design postaci jest specyficzny, to dlatego. Nie chcę wam spojlerować niczego, więc napiszę tyle. Sama historia to trochę większy nacisk na supernatural niż to zwykle ma miejsce, co było odrobinę dziwne. Zaś bohaterowie to typowa gromadka sztampowych charakterów, więc ciężko się tutaj spodziewać czegoś innowacyjnego. Za to wydaje mi się, że poważne momenty były tutaj stanowczo zbyt mało eksponowane, a zamiast tego zapychano czas komedią i (fan)serwisem. Co jeszcze? Fabuła zapieprza tak szybko, że czasami ciężko nadążyć. Wyczytałem, że wina studia i śmiem w to wierzyć. Grafika też niczego sobie i momentami śmierdzi budżetówką, co na pewno nie jest winą materiału źródłowego. Ogólnie jest średnio w stronę słabego i jakoś szczególnie nie mam ochoty szukać w serii czegoś pozytywnego na siłę. No dobra... Podobało mi się zakończenie i jego impakt, tyle że ludzie przebąkują coś o kontynuacji, więc w kontekście tego już mi się aż tak nie podoba. Nawet to zwalili... Komu polecę? Fanom VN studia Key oraz szkolnych historyjek z elementami fantastycznymi. Pozostałym nie radze marnować życia i czasu.
Danganronpa 3
Osobliwa sytuacja się wytworzyła w związku z tą serią, gdyż chyba pierwszy raz spotkałem się, by emitowano jednocześnie dwie produkcje o tym samym tytule. Ten fakt lekko mnie zirytował, gdyż Danganronpa nie zostawiła na mnie długotrwałego dobrego wrażenia, ale wziąłem się w garść i zabrałem do oglądania. Dla tych, którzy nie wiedzą, seria to taka Piła z japońskim twistem. Więc macie masę ludzi w zamkniętym kompleksie i grę na śmierć i życie. Czy te części mi podpasowały? Jakby to napisać... I tak i nie. Rozwiązanie zagadki było miło mindfuckowe, ale brakowało mi jakiegoś mocniejszego jebnięcia, bo w ustach pozostał niesmak. Główny bohater z poprzedniej części wydawał się tutaj trochę piątym kołem u wozu, a same intrygi jakby wciśnięte na siłę (mirai). A w prequelu (zetsubou) w ogóle się nie odnalazłem, bo miałem wrażenie, że działo się tam za dużo przy zbyt dużej ilości bohaterów. Jego obejrzenie ma sens, gdy chcemy zrozumieć epilog (kibou) całej historii. Jako całość ciężko mi to ocenić, bo nie znam materiału źródłowego, ale wydaje mi się, że trochę wycięto i zaaranżowano na nowo, by dostosować fabułę do anime. Jakoś tego nie czułem, więc chyba tyle z mojej strony. Komu polecę? Rzecz jasna fanom pierwszej Danganronpy, bo ktokolwiek miałby zaczynać seans musi właśnie rozpocząć od początku. A jeśli ktoś nie ma ciągot, to niech się wstrzyma, nie ma co zmuszać się na siłę.
Cheer Danshi!!
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo byłem zniechęcony do tej bajki. Już na dźwięk samego tytułu otwierał mi się nóż w kieszeni. Coś takiego zwyczajnie nie mogło się skończyć dobrze. A jak było naprawdę? Seria opowiada o paru chłopakach, którzy postanawiają zrobić coś nietypowego. Nie ma to jak założyć męską grupą czirliderską, prawda? Jednak ścieżka nie była taka prostolinijna, jakby się mogło widywać, gdyż bardzo ładnie poprowadzono tło bohaterów – przynajmniej tych pierwszych. Mamy dżudokę z kontuzją, który czuje się przytłoczony talentem siostry i rodzinną tradycją, oraz jego kolegę starającym się uhonorować życzenia zmarłych rodziców. A co najzabawniejsze, wszystko ma miejsce na studiach, więc tag "highschool" możecie wyrzucić do śmietnika. I bez obaw, wątków homoseksualnych (oprócz jednego) ci tutaj nie ma, więc wszyscy normalni mogą odetchnąć z ulgą. Ale od razu zaznaczę, że odrobinę brakowało mi tutaj romansu, bo w końcu w czirliderskim świecie o wiele więcej jest samic, więc coś się powinno narodzić. Niemniej to tylko moje starcze narzekanie. Bajka udaje poważną, więc nie ma tutaj typowych dyrdymałów z komedyjek, ale i tak przez pierwsze odcinki banan nie schodził mi z mordy, gdyż poziom zażenowania, jaki czułem, przekraczał granice zdrowego rozsądku. I nie jest to bynajmniej z moich ust krytyka, bo zwyczajnie nie byłbym w stanie powtórzyć rzeczy, których dokonali bohaterowie. Ale dosyć tego dobrego. Bajka ma bardzo wielką wadę w postaci braku elementu zapalnego, czy jak to woli "shounenowego". Na horyzoncie nie majaczy żaden rywal do pokonania ani też nie pojawiają się niespodziewane przeszkody. Znaczy... pojawiają się, ale to jedynie drobne kamyczki, a nie pokaźne kamulce, jakich należałoby się spodziewać. Przez to fabuła traci na impecie i widz przestaje się angażować emocjonalnie w poczynania bohaterów. Jeśli im się uda osiągnąć cel to spoko, a jak nie... to też spoko. W taki miałki sposób wszystko się skończyło i pozostawiło niesmak. Czy to zmarnowany potencjał? Nie sądzę, gdyż tematyka jest zbyt niszowa. Ale na pewno pogrzebano okazję na coś odrobinę bardziej interesującego. Komu polecę? Naprawdę ciężko powiedzieć, gdyż amatorzy tego typu produkcji to pewnie dziewczyny i przeróżni inni desperaci. Kogo seria skusiła, to pewnie już zobaczył. A co z resztą? Nie warto.
Amaama to Inazuma
Poczułem się oszukany po obejrzeniu tejże serii. Czemu? Bo miało to być coś na zasadzie Usagi Drop, a nie poradnika kuchennego dla samotnych ojców. Tło bohaterów było fajne i czasami łapało za serce, ale zamiast w to brnąć, skupiono się na żarciu. Nawet przez moment się zastanawiałem, czy gdzieś między wierszami nie jest szykowana jakaś sroga intryga romantyczna, ale po szybkim zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że przy aktualnym wyglądzie serii, to zwyczajnie niemożliwe. O co mi chodzi? O fakt, że autorka sobie wymyśliła, by "parować" starszych facetów z młodszymi dziewczynami. Ktoś może powiedzieć, że przesadzam i że "głodnemu chleb na myśli", ale takie zwyczajnie ma się wrażenie. Wątek może zostać lekko pociągnięty do przodu, ale byłoby to na tyle abstrahowanie od aktualnego stanu anime, że choć by mi się to podobało, to poczułbym się naprawdę zaskoczony. Zamiast tego mamy ciepłą komedyjkę z elementami slice-of-life i smacznym żarełkiem. Więc co różni tę serię od, dajmy na to, Koufuku Graffiti? Bo miała znacznie lepszy start i ciekawszy setting. Zaczęło się dobrze i mogłoby być nawet dramatycznie, bo ojciec nie potrafi porządnie nakarmić swojej córki, bo żona gryzie trawę od spodu. Ale jak już wspomniałem, potem robi się z tego sielanka. Ale potem mamy licealistę, która z jakiegoś powodu zapragnęła gotować ze swoim nauczycielem. Dziwne się rumieni, więc wyczuwam jakieś problemy emocjonalne/rodzinne. Ale anime pluje nam w twarz i nie pokazuje dramatu samotnego ojca jak również osobliwej dziewczyny, tylko skupia się na żarciu, które niby nich jednoczy. Moja konkluzja? Dobrze wiem, co chciała osiągnąć autorka. To właśnie miała być jedynie lekka historyjka z jedzeniem i nic więcej. A skąd te zalążki dramatu? Bo tak sobie to obmyśliła, taka przynęta. Komu polecę? Lubiących oglądać jak ktoś z gotuje i je z nutką dramatu w tle. Pozostałym odradzam, dalsze odcinki rozczarowują.
Nejimaki Seirei Senki: Tenkyou no Alderamin
Mamy do czynienia z serią o wojnie. Wojnie toczonej głównie przez dzieciaki zaciągnięte do armii. Skąd ja to znam... No tak, z innych bajek. Kolejny już raz mamy do czynienia z genialnym strategiem, który powoli wspina się po szczeblach kariery wbrew swoim pragnieniem, gdyż z natury jest leniem. Do tego dochodzi jego przyjaciółka/maszynka do zabijania z wojskowej rodziny i loli princessa imperium. Oczywiście są też inne postacie, które pomagają paczce w wojaczce, ale ich charaktery są już jakby trochę mniej zaznaczone. Seria udaje, że jest poważna, dlatego na ekranie nie brakuje krwi oraz trupów. Pojawiają się również ciekawe wybory moralne, które niestety nie są aż tak eksploatowane, jakbym sobie tego życzył. Po pewnym czasie jednak zauważamy, że nasz genialny strateg zawsze wychodzi z opresji, więc kolejne rzucane mu pod nogi kłody nie robią na widzu wrażenia, gdyż nie stawiamy sobie pytania: "czy mu się uda?", ale "jak szybko?". To odrobinę zabija emocje. Całe szczęście, że fabuła jest poprowadzona w miarę logicznie i jako tako się nie nudzi. Brakowało mi trochę dramatu i może nawet romansu, bo nie ma to jak odrobina pikanterii w okopach. Niemniej poza tym jest dobrze. Kreska nie przypadła mi do gustu, ale ciężko jej zarzucić niedbałość albo słabą animację. Reasumując, był to dość przyjemny seans, ale dostrzegłem pole do poprawy, które możliwie, że podejmie kolejny sezon. Komu polecę? Kochającym motyw dzieciaki plus wojna bez żadnej moralizującej gadki i z masą zgonów. Mnie się osobiście podobało, bo miło zapełniło mi czas. Ale tak wcale nie musi być w waszym przypadku, więc polecam ostrożność.
Orange
Od razu dało się zauważyć, że historia została napisana przez kobietę. W zasadzie ciężko będzie mi tutaj cokolwiek napisać, by nie wejść w spojlery, gdyż seria dość wolno odkrywa karty przed widzem i dopiero gdzieś w połówce zaczynamy jarzyć, o co tak naprawdę tutaj chodzi. Więc czy zdradzanie fabuły z połowy serii jest spojlerem? No właśnie, ciężko jednoznacznie powiedzieć, więc chyba się wstrzymam. Niemniej wiele soczystych uwag aż prosi się o przelanie na ten wirtualny papier. Bajka jest czymś w rodzaju romansu z pewnym emocjonalnym twistem w postaci problemów emocjonalnych i to takich poważnych, bo obracających się wokół braku chęci do życia. Seria rzuca śmiałą tezę, bo zakłada, że miłość i przyjaźń pokona wszystkie przeciwności losu. Czy to prawda? Śmiem wątpić. Było mi szkoda, że fabuła skupiała się na problemach jednego z bohaterów, a reszta była jedynie dodatkiem, a raczej czymś w rodzaju strażników jego szczęścia. A to właśnie historie pozostałych bardziej mnie ciekawiły, niźli emo z problemami. Choć wspomniałem, że występuje tutaj romans, to był on minimalny i dlatego rozczarowujący. Czekałem, czy aby reszta paczki nie znajdzie swoich drugich połówek, ale niestety moja wyobraźnia okazała się bardziej rozbudzona niż możliwości historiotwórcze autorki. Bajka ma dobre momenty komediowe jak i poważne, ale przez większość czasu jest taka miałka, że pamiętamy właśnie nie. Cóż mogę powiedzieć... Byłem rozczarowany, bo dawno nie wiedziałem dobrego romansidła. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać dalej. Komu polecę? Pomimo mojej uwagi, chyba fanom szkolnych romansów i dramatów, gdyż do tych gatunków Orange najbliżej. A pozostałym? Spasować.
Mob Psycho 100
Widzicie, jak się facetowi teraz powodzi? Nie potrafi malować, a ekranizują jego twory jeden po drugim. No ale trzeba przyznać, że miał jaja, żeby rzucić robotę i zająć się malowaniem mang z takim warsztatem artystycznym... W jego przypadku mangi ceni się bardziej za fabułę niż kreskę. I tutaj jest tak samo. Design postaci jest okropny, a postacie kobiece są szpetne. Dobrze, że animacje wyglądają solidnie, bo wizualnie nie dałbym rady. Z fabułą jest gorzej niż w one-punch manie, gdyż nie przykuwa do monitora od pierwszych sekund. By serię pokochać, trzeba uzbroić się w cierpliwość i uważnie przebrnąć przez przydługi wstęp. Potem z komedii staje się komediową bijatyką dość dobrze balansującą między powagą a żartami. Główny motyw od razu zdradza nam, że autorem jest One, gdyż znowu mamy do czynienia z przesadnie silnym bohaterem. Lecz tym razem wszystko wydaje się bardziej zbalansowane, gdyż z czasem pojawiją się silni przeciwnicy sprawiający mu problemy, co sprawia, że nie jest to prosta kalka one-punch mana. Fabuła jest czasem tak chaotyczna, że naprawdę ciężko przewidzieć, co się wydarzy, co jest plusem, ale przez to początek jest trudny, gdyż naprawdę ciężko się odnaleźć widzowi w akcji. Ale widać, że autor się rozkręca i emanacją tego jest ostatni ark. Choć z pozoru poważny nie poskąpiono i w nim srogich żartów. Chyba powoli zaczynam doceniać kunszt tego twórcy, gdyż po raz drugi udowodnił, że nawet serie o podobnym rdzeniu mogą się podobać i być na swój sposób oryginalne. Komu polecę? Fanom dzieł One i może też komedii z walkami. A komu nie polecam? Poszukującym cycków i słitaśnych dziewuszek.
Macross Delta
Śpiewające mechy – tak po krótce można opisać tę serię, nie wchodząc w przesadne szczegóły. Poświęciłem chwilę, by przeanalizować, skąd w ogóle wzięło się takie połączenie i doszedłem do konkluzji, że to rezultat poszukiwań rywala dla Gundama. Więc nie należy szukać tutaj logiki ani sensu, bo autorzy poruszają się w absurdalnych ramach, które wymyślił ktoś dawno temu. I co z tego wynika? Że w tym świecie piosenki są bronią masowej zagłady, a zwykłe odrzutowce mogą się przemieniać w mechy, co (najśmieszniejsze) obniża ich wartości bojowe. No ale jak wspomniałem, widz powinien porzucić logikę, by bezboleśnie zagłębić się w ten dziwny świat. Jak wyszła ta iteracja uniwersum Macrossa na przykładzie innych? Wystarczy zerknąć na średnią. I nie jest jakiś przesadny hejt, gdyż fabuła jest słaba, a postacie wkurzają. Motyw grupy galaktycznych idolek dających koncerty podczas bitew irytuje tutaj jeszcze bardziej i wydaje się zbędny. Pseudoromans nie ma pazura, więc zwisa nam, kto z kim się połączy w parę. Co pozostaje? Słabe walki? Nie pozostaje nic, bo wszystko jest średnie i nudnawe. Ciekawe, czy zrobią jakiś sequel, bo zakończenie jakby to sugeruje. Komu polecę? Na pewno fanom Macrossa oraz j-popowych piosenek z mechami w tle. Reszcie nie, bo słabizna wycieka z ekranu.
Kuromukuro
Poświęciłem tej serii stanowczo za dużo czasu. Przecież mogłem przeklikać i pogrzebać w odmętach pamięci, kompletnie pomijając ten wpis. No ale coś trzymało mnie przy ekranie i zmuszało do oglądania. Ale przecież niczego oryginalnego tam nie było. Bo z czym mamy do czynienia? Mianowicie ludzkość kontra kosmici. Nic nowego. Mechy? Pff. Do tego jeszcze samuraje i demony. I choć kicz goni kicz, jest tutaj coś, co odróżnia całość od innych pozycji. Na pierwszy plan rzuca się coś, co można nazwać szczątkowym realizmem. Dziwacznie to brzmi, ale seria dość mocno obraca się wokół militariów oraz nauki i korzysta z tego pełnymi garściami. W pewnym sensie kojarzmy mi się to z ewangelionem, gdzie również Japonia nie była pępkiem świata a jedynie elementem składowym pewnych globalnych sił. Występują tutaj Francuzi, Amerykanie i chyba nawet Chińczycy. I mimo faktu, że pojawiają się te nieszczęsne mechy, technologia wydaje się dosyć przyziemna i realna. Ogólnie miałem wrażenie, że przez większość czasu wszystko ma ręce i nogi, i jako pewien koncept rzeczywistości spełnia swoją rolę, gdyż uwierzyłem w to, co widziałem na ekranie. Choć fabuła nie jest odkrywcza, to jej części składowe są czasami bardzo interesujące. Dajmy na to, że przez całą serię nie odkrywamy, kim są prawdziwi wrogowie ludzkości, gdyż statek kosmiczny obcych wyhodował sobie załogę z DNA podbijanej planety (wybaczcie spojler). Do tego dochodzą takie wątki jak: szok kulturowy po bardzo długiej hibernacji, problemy egzystencjonalne klona, utrata człowieczeństwa poprzez zdobycie nadludzkich mocy. Można nabawić się srogich refleksji, bo w na pozór głupkowatej bajce pojawią się takie zagadnienia. Niestety, poważnym rozważaniom nie pomagają bohaterowie, którzy czasami nie są zbyt poważni, a mówiąc dosadnie: to debile. No wiem, że szkoła to nieodzowna część życia dzieciaków, nawet jeśli Ziemi zagraża totalna anihilacja, a na orbicie znajduje się statek inwazyjny obcych. Niemniej mogli sobie dużą część tego darować. Tym bardziej, że przez to seria ma 26 odcinków, a mam dziwne rażenie, że bez zapychaczy szkolnych, a z samymi militariami i walkami, dałoby się to chyba upchnąć w 13. Od razu zaznaczę, że rozwijanie charakterów postaci było ważne dla ich polubienia/znienawidzenia, ale ucierpiało na tym znacznie tempo. Inwazja tuż, tuż, a oni sobie urządzają festiwale i inne dyrdymały. No ale cóż, jakoś przez to przebrnąłem. Na pewno pomogła mi w tym kreska, która jest ładna i choć design postaci żeńskich nie zawsze do mnie trafiał, animacje i tła były bardzo ładne. Nawet skala obiektów została zachowana dość poprawnie. W tym aspekcie naprawdę ciężko mi coś zarzucić tej produkcji. Reasumując. Od razu widać, że jest to oryginalna produkcja, a scenariusz został napisany przez profesjonalistów, gdyż trochę wyłamuje się z ram kiczowatych bajek. Niestety, zawalono tempo i zbytnio rozciągnięto całość w czasie, nie dodając niczego szczególnie ciekawego. Zamiast tego mamy ciekawe tło akcji, parę innowacyjnych pomysłów, solidne walki, irytujące dzieciaki i dłużyzny. Jest średniawo, ale coś mnie złapało za serce. Komu polecę? Fanom mechów oraz militariów w japońskim wydaniu. Reszcie zainteresowanych mogę polecić pierwsze 3 odcinki, jeśli się wam spodoba to dobrze, a jeśli nie, to olejcie. Tyle ode mnie.
91 Days
Jak ja dawno nie widziałem dobrej mafijnej serii. Nie, żeby to był jakiś popularny temat bajek, czy coś. Spodziewałem się akcji i starych dobrych mordów, a otrzymałem mroczną historię sensacyjną z klasycznym już motywem zemsty. Czasami byłem nawet lekko przytłoczony tym, co wydziałem na ekranie, bo podróż głównego bohatera już od samego początku nie zapowiadała szczęśliwego zakończenia. Gdzieś w głębi wierzyłem podczas seansu, że coś się zmieni na końcu... I tutaj nie dokończę, by nie spojlować. Gdzie dzieje się akcja? W sumie sam nie wiem, może jestem nieuważny. Rodziny niby włoskie, ale klimaty jakby amerykańskie. W każdym razie jest prohibicja. Akcja jest nieźle poprowadzona, bo czasy dodają całości jedynie smaczku, a nie przytłaczają tłem historycznym. Trup ścieli się tutaj gęsto i czasami nawet przesadnie. Widać, że to oryginalna produkcja, gdyż żadna manga ani nowelka wcześniej nie powstała. Postacie są... osobliwe. Przypominając je sobie, od razu uzmysłowiłem sobie, że to japońska produkcja, gdyż są typowe dla innych bajek. To niby mafia, ale momentami wygląda komicznie z tymi barwnymi kreacjami. Rzucono też paroma stereotypami, lecz szczególnie mnie to nie dziwi. Główna obsada zaś to średniawe postacie z dość wyraźnymi rolami, jakie pełnią w historii. Czyli np. kogoś mamy sprytnego i zaradnego, szaleńca, twardziela, śmieszka, tchórza itp. Zdarzył się jednak ciekawy przypadek. Jeden ze zwykłych bohaterów uczynił coś okropnego i wtedy jego zasady moralne przesunęły się na tyle daleko, że zmienił się nie do poznania. Ta przemiana była interesująca. Ogólnie byłem zadowolony z seansu, gdyż uwielbiam mrok wylewający się z ekranu. Nawet zakończenie, którego się spodziewałem, lekko mnie zaskoczyło, więc to też na plus. Co tu dużo pisać. Seria to rzemieślnicza robota, ale bez przebłysku geniuszu. Oglądało się to fajnie, niestety czegoś tutaj brakowało. Polecam fanom klimatów mafijnych oraz poważnych historii, gdzie krew i śmierć pojawią się bez zbędnej cenzury, a atmosferę czasami dałoby się kroić nożem. Nie polecam zaś oczekującym komedii bądź lekkich klimatów bez zobowiązań. Chyba tyle ode mnie.
Podsumowanie
Do następnego.
Ostatnio edytowany przez darthdragon (2016-10-31 08:50:34)
Offline
A co z Soumą, Saikim i Arslanem? Imo ta trójka jest w ścisłym top 5 tamtego sezonu.
"Ore no Imouto jednak miało jakieś tam przesłanie czyli, że 14 latka może grać w zboczone, incestowe gry +18 pod warunkiem, że się dobrze uczy i nie sprawia innych problemów" - Ken-chan
Offline
A co z Soumą, Saikim i Arslanem? Imo ta trójka jest w ścisłym top 5 tamtego sezonu.
Przecież niejednokrotnie udowadniał, że ma skopany gust. A tak w ogóle to śmieszą mnie te hejty na Berserka. Ale typki od mang mają ból.
Ryzen R5 5600X
GTX 1660 Super
16GB 3200 MHz
Kingston KC3000
Offline
Sado napisał:A co z Soumą, Saikim i Arslanem? Imo ta trójka jest w ścisłym top 5 tamtego sezonu.
Przecież niejednokrotnie udowadniał, że ma skopany gust.
Zabawnie to wygląda, kiedy ty piszesz, że ktoś ma kijowy gust.
Mob Psycho 100
Mnie się tam kreska podobała, fajnie wpasowana do ogólnego stylu serii, ale faktycznie trzeba przyznać, że Mob fabularnie odstaje i ten aspekt nie jest mocną stroną tej bajki.
Ostatnio edytowany przez Sasha1 (2016-10-30 19:53:45)
Offline
Zarąbiaście, nie widziałem nic z tej listy.
Offline
Sado napisał:A co z Soumą, Saikim i Arslanem? Imo ta trójka jest w ścisłym top 5 tamtego sezonu.
Przecież niejednokrotnie udowadniał, że ma skopany gust. A tak w ogóle to śmieszą mnie te hejty na Berserka. Ale typki od mang mają ból.
A mnie śmieszy to, że zakładasz fejkowe nicki na Tanuki i udajesz, jakby to obcy ludzie ze sobą gadali. W gruncie rzeczy sam ze sobą rozmawiasz, nie wiem, może Szop ci płaci za sztuczny ruch albo powinieneś udać się do specjalisty
-=PIERWSZA TROLLOWA MIĘDZYNARODÓWKA=-
dobre, lepsze, radzieckie!
Offline
darthdragon napisał:Mob Psycho 100
Mnie się tam kreska podobała, fajnie wpasowana do ogólnego stylu serii, ale faktycznie trzeba przyznać, że Mob fabularnie odstaje i ten aspekt nie jest mocną stroną tej bajki.
Nauczyciel nadrabia. Bardzo fajna postać, bajka też zresztą.
Kamiyan3991 napisał:Sado napisał:A co z Soumą, Saikim i Arslanem? Imo ta trójka jest w ścisłym top 5 tamtego sezonu.
Przecież niejednokrotnie udowadniał, że ma skopany gust. A tak w ogóle to śmieszą mnie te hejty na Berserka. Ale typki od mang mają ból.
A mnie śmieszy to, że zakładasz fejkowe nicki na Tanuki i udajesz, jakby to obcy ludzie ze sobą gadali. W gruncie rzeczy sam ze sobą rozmawiasz, nie wiem, może Szop ci płaci za sztuczny ruch albo powinieneś udać się do specjalisty
Nogi leczyć.
Offline
A mnie śmieszy to, że zakładasz fejkowe nicki na Tanuki i udajesz, jakby to obcy ludzie ze sobą gadali.
Ty coś ćpiesz? W ogóle wszystko wszystkim, ale takie insynuacje to już przegięcie pały. No nic, zgłosiłem.
Ostatnio edytowany przez Kamiyan3991 (2016-10-30 21:03:28)
Ryzen R5 5600X
GTX 1660 Super
16GB 3200 MHz
Kingston KC3000
Offline
I znów bez Fate/Loli. A szkoda, bo trzecia części była nawet strawna. Odcięcie się od tej całej szkolnej otoczki zmieniło serię na lepsze. Dużo nawiązań do serii fate (kucharz, unlimited bladeowrks, skarby Gila), solidny rozwój kilku postaci i przestawienie nowego świata - duzy plus. Minus taki, że nie wyjaśniono wszystkich tajemnic i wydaje się, ze do zakończenia jeszcze daleko.
Offline
Yagami_Raito8920 napisał:A mnie śmieszy to, że zakładasz fejkowe nicki na Tanuki i udajesz, jakby to obcy ludzie ze sobą gadali.
Ty coś ćpiesz? W ogóle wszystko wszystkim, ale takie insynuacje to już przegięcie pały. No nic, zgłosiłem.
Nie denerwuj się, że ktoś zdradził twój mały sekret. Stres szkodzi urodzie
-=PIERWSZA TROLLOWA MIĘDZYNARODÓWKA=-
dobre, lepsze, radzieckie!
Offline
Nie denerwuję. Po prostu irytuje mnie, że ktoś wypisuje głupoty na mój temat bez żadnych dowodów, bez niczego. Dyskusja z mojej strony zakończona, zostawię to dla administracji. To już nawet kwestia prawna, bo publiczne oczernianie/pomówienia są karalne. Ja tam nawet konta nie mam, ptysiu (nie licząc jednego nieużywanego od 1,5 roku, gdzie nawet passów nie pamiętam).
Ostatnio edytowany przez Kamiyan3991 (2016-10-30 23:11:06)
Ryzen R5 5600X
GTX 1660 Super
16GB 3200 MHz
Kingston KC3000
Offline
Na początku myślałem, ze Yagami po prostu robi se jajca, ale po twojej reakcji jestem w stanie uwierzyć w to, co napisał.
Offline
Ja tam nawet konta nie mam, ptysiu (nie licząc jednego nieużywanego od 1,5 roku, gdzie nawet passów nie pamiętam).
Na początku myślałem, ze Yagami po prostu robi se jajca, ale po twojej reakcji jestem w stanie uwierzyć w to, co napisał.
+1.
Offline
I znów bez Fate/Loli. A szkoda, bo trzecia części była nawet strawna. Odcięcie się od tej całej szkolnej otoczki zmieniło serię na lepsze. Dużo nawiązań do serii fate (kucharz, unlimited bladeowrks, skarby Gila), solidny rozwój kilku postaci i przestawienie nowego świata - duzy plus.
Ale skopany odcinek 11 nadal boli oby poprawili go na BD.
Minus taki, że nie wyjaśniono wszystkich tajemnic i wydaje się, ze do zakończenia jeszcze daleko.
Film z historią Shiro z równoległego świata już zapowiedziany, a po filmie prawie na pewno będzie kolejny sezon.
Offline
Przecież niejednokrotnie udowadniał, że ma skopany gust.
Minus taki, że nie wyjaśniono wszystkich tajemnic i wydaje się, ze do zakończenia jeszcze daleko.
Ja mam tylko nadzieję, że nadchodzący film GARowy kinowy nie będzie posiadał dodatkowych fillerów w postaci "atrakcji" dla miłośników sami-wiecie-czego, bo może im zabraknąć siły roboczej na same walki.
Tak na marginesie to łudziłem się, że Nasu jakimś cudem dokończy remake Tsukihime przed finałem trylogii Heaven's Feel, żeby na jego podstawie w UFO zaczęli dłubać nad anime, ale to raczej nierealne. Z tymi wszystkimi rozgrzebanymi projektami musiałby się chyba sklonować.
Offline
...
Wydaje mi się, czy wy wzięliście tamten komentarz na serio? Bo to tak pół żartem i mimochodem było napisane.
Ryzen R5 5600X
GTX 1660 Super
16GB 3200 MHz
Kingston KC3000
Offline
Wydaje mi się, czy wy wzięliście tamten komentarz na serio? Bo to tak pół żartem i mimochodem było napisane.
To całkiem możliwe. Przynajmniej w moim przypadku. Widocznie nie jestem wystarczająco lotny, by dostrzec Twoją figlarną stronę.
Offline
Kamiyan3991 napisał:Wydaje mi się, czy wy wzięliście tamten komentarz na serio? Bo to tak pół żartem i mimochodem było napisane.
To całkiem możliwe. Przynajmniej w moim przypadku. Widocznie nie jestem wystarczająco lotny, by dostrzec Twoją figlarną stronę.
To raczej kwestia tego, że nie używam emotikon, mea culpa. Ale generalnie post Sado był zasadny. Mnie głównie zdziwił brak Arslana, bo to była jedna z takich naprawdę ciekawszych.
A sam Berserk też w takim tonie powiedziałbym, hmm, zbyt uproszczonym. Nie wydaje mi się, żeby poza fanami mangi ludzie to aż tak hejcili. Owszem, jest CG, ale idzie przywyknąć. A sama historia wcale źle prowadzona nie była. Z czystym sumieniem mógłbym komuś polecić.
Ogólnie mam wrażenie, że ludzie, którzy czytali mangę, myślą, że dla każdego to będzie słabe. Oj, wcale nie będzie. A sam Berserk jest kontynuacją filmów, więc nikt nie powiedział, że był robiony stricte dla fanów mangi. Sam widziałem głównie wersję anime i oglądało mi się przednio (chociaż z początku ciężko było przywyknąć do grafiki).
Ostatnio edytowany przez Kamiyan3991 (2016-10-31 00:34:52)
Ryzen R5 5600X
GTX 1660 Super
16GB 3200 MHz
Kingston KC3000
Offline
Trolling w słusznej sprawie.
Offline
Nie denerwuję. Po prostu irytuje mnie, że ktoś wypisuje głupoty na mój temat bez żadnych dowodów, bez niczego. Dyskusja z mojej strony zakończona, zostawię to dla administracji. To już nawet kwestia prawna, bo publiczne oczernianie/pomówienia są karalne. Ja tam nawet konta nie mam, ptysiu (nie licząc jednego nieużywanego od 1,5 roku, gdzie nawet passów nie pamiętam).
Kam-chan, tam nie trzeba mieć konta, żeby dodać komentarz. A twoje reakcje są bardzo podejrzane, bo nie wiedziałem, że wyskoczysz od razu z wujkem-prawnikiem, co jest żenujące. Nie bój się, nie zdradzę twoich sekretnych nicków, Tadziu
-=PIERWSZA TROLLOWA MIĘDZYNARODÓWKA=-
dobre, lepsze, radzieckie!
Offline